wtorek, 25 marca 2014

Wybory prezydenckie

    Uwielbiam odwiedzać moją rodzinę we Francji. Wujek Philip to emerytowany policjant, który doskonale wie co dzieje się w okolicy. Jego żona, Elizabeth to przeurocza kobieta. Każdego lata witają mnie w swoich progach z ogromnymi uśmiechami na twarzy.
    Stadaff to szybko rozwijające się miasteczko na południu kraju, słynące z doskonałych win i serów. Pomimo szybko rozwijającej się infrastruktury, nie brak w nim przepięknych krajobrazów.
Ten rok to czas wyborów.  Hugo Moliere piastował stanowisko prezydenta od wielu lat. Jego rządy nie były najlepsze, jednak w okolicy brakowało człowieka, który odważyłby się z nim rywalizować. Wielkim zaskoczeniem była dla wszystkich wiadomość o pojawieniu się młodego, bardzo kreatywnego kontrkandydata. Cedric Colloredo wraz z rodziną przybył z gorącej Hiszpanii na początku tego roku. Powodem jego przeprowadzki był spadek otrzymamy od babki. Mężczyzna szybko się zadomowił, a z biegiem czasu stał się jedną z najbardziej lubianych osób w okolicy. Nowina o jego kandydaturze została przyjęta z ogromnym entuzjazmem. Posadę miał praktycznie w garści.
  Kiedy pewnego dnia siedziałam z wujkiem na altanie popijając kakao, nagle ciocia wprowadziła gościa. Pan Matteo Bonnet to najlepszy przyjaciel mojego krewnego. Sądziłam, że przysiądzie się do nas i kolejny raz wysłucham opowieści o ich wspólnych przygodach. Niestety się myliłam. Mężczyzna stanął w drzwiach, był blady jak ściana, a oczy miał pełne przerażenia. Zanim wujek zdążył go przywitać wybąkał:
- Wyborów nie będzie. Losy miasta zagrożone. – powiedział przerażonym głosem.
- Jak to, Bonnet, co Ty bredzisz? – powiedział głosem pełnym rozbawienia.
- Tym razem Twoje żarty są nie na miejscu. Colloredo nie żyje. – zbledliśmy, a biedna ciocia idąc w naszym kierunku upuściła dzbanek z herbatą.
- Koło 17 jego żona znalazła go martwego w domu. Został zastrzelony – spojrzał w moim kierunku. Poczułam, że nie jest zadowolony z mojej obecności przy tej rozmowie, automatycznie wstałam z wiklinowego fotela i ruszyłam na pomoc cioci.
 Ostatecznie sierżant Bonnet został na kolacji. Podczas niej dowiedziałam się kilku przydatnych informacji.
- Powiem wam coś, ale nikomu ani słowa, bo wszystkich zamknę na 48h – odebraliśmy to jako żart, jednak dobry humor szybko prysł, gdyż minę miał nadal poważną.
- Podejrzewamy, że to obecny prezydent stoi za tą zbrodnią, jednak wątpimy, że zrobił to samodzielnie.
- Co masz na myśli przyjacielu? – zainteresował się wujek. Pomimo emerytury, świat zbrodni nadal go fascynował, cóż… u nas to rodzinne…
- Colloredo został postrzelony w tył głowy, z tego wywnioskować można, że nie miał szans na obronę. Pistolet został znaleziony w koszu na śmieci. Sprawca miał pecha, dzień wywozu śmieci przełożono na jutro z powodu awarii sprzętu.  – tym razem w głosie mężczyzny czuć było ekscytacje  - To oznacza, że sprawca doskonale wiedział, co robi, oraz sądził, że uda mu się pozbyć narzędzia zbrodni.
- Możliwe, że pan Moliere kogoś wynajął, by śledził denata.
- A może to ktoś bliski? – wtrąciłam się niepewnie.
- Niestety Twoje domysły Anastasio są błędne. Jego żona całe przedpołudnie przesiedziała w pracy, a kiedy jej mąż konał odbierała dzieci z przedszkola.
- A jak relacje z sąsiadami?
- Pan Theodor wraz z żoną jest na wakacjach, a Marksowie cały dzień spędzili w pracy. To spokojna okolica.
   Następnego ranka postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce. Nie chciałam jednak martwić gospodarzy, więc oficjalnie udałam się na małe zakupy do miasta. Prawda jednak była całkiem inna. Pierwszym przystankiem na trasie mojej podróży była kwiaciarnia naprzeciwko ratusza. Jej właścicielka - Gloria – wiedziała wszystko o losach mieszkańców. To właśnie od niej dowiedziałam się wszystkiego o rodzinie Colloredo. Pan Cedric cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet, a jego żona robiła mu sceny zazdrości na każdym bankiecie. Doczekali się córeczki – Amandy. Mężczyzna był bardzo towarzyski. Nie szczędził pieniędzy na drogie uroczystości, ale chętnie przekazywał także datki na cele charytatywne. Miał ogromną charyzmę oraz zabójcze poczucie humoru. W oczach Glorii był ideałem, nie zdziwiłabym się, gdyby uważała tak większość miasta.
 Kolejnym punktem postoju był ratusz – a konkretniej wizyta z panem prezydentem. Kiedy sekretarka usłyszała moje nazwisko, to bez problemów uzyskałam szybki termin spotkania.
 Niepewnie weszłam do gabinetu. Był on bardzo elegancko urządzony, na ścianach nie brakowało pięknych obrazów, a za biurkiem rozciągała się wielka panorama miasta.
- Piękna, prawa? – z zamyślenia wyrwał mnie męski głos.
- Och, przepraszam. Jestem Anastasia Allen. Dzień dobry. – wybąkałam. Po co ja tam w ogóle przyszłam?
- Ach ta brytyjska krew. Masz szczęście, że Twój wuj bardzo zasłużył się dla naszej społeczności – odparł z uśmiechem na twarzy, lecz mimo to wyczułam w tym nutę sztuczności.
- Domyśla się pan w jakiej sprawie tutaj przyszłam? – usiadłam w fotelu wskazanym przez Moliere’a.
- Cedric Colloredo? Ciekawość Pani rodzina ma zapisaną w genach – tym razem na jego twarzy zagościł złowrogi grymas. – Co ja mogę na ten temat powiedzieć? Że bardzo mi przykro? Że także się wycofam? Oj nie! Za długo na to wszystko pracowałem.
- Na tej podstawie można stwierdzić, że miał pan motyw. – nabrałam pewności siebie.
- Motyw? Haha, nie zabiłem go. Nie wynająłem także nikogo. To by zagroziło mojej reputacji. Nie oszukujmy się, mi zależy na władzy, mam z tego ogromne korzyści. Nie zaryzykowałbym tego wszystkiego.
- Nie dziwię się, że nie cieszy się pan poparciem wśród mieszkańców.
- Polityka to czysty świat biznesu. Tutaj liczą się znajomość. Trzeba mieć charakter. Colloredo był chłopcem stworzonym do reklamy, do brylowania na salonach. Pełniłby świetnie funkcję reprezentacyjną, ale nic poza tym.
- Co robił pan wczoraj w okolicach godziny 14?
- Czy to przesłuchanie? Jest pani bardzo zabawna – odparł lekceważącym tonem.
- A nawet jeśli? Czy ma pan coś do ukrycia Panie Moliere? – uniosłam brew.
- Cały dzień spędziłem u mojego terapeuty – Roba. Musiałem przygotować się psychicznie na szum medialny wokół tej sprawy – westchnął – Coś jeszcze? Chciałbym wrócić do pracy.
- Póki co to już wszystko. Dziękuję za spotkanie. Mimo wszystko wierzę panu – zmierzyłam ponownie oczami gabinet – Nie zaryzykowałby pan. – wyszłam.
  Kierowałam się w kierunku drzwi wyjściowych gdy usłyszałam szloch. Rozejrzałam się i wtedy ujrzałam zapłakaną sekretarkę idącą w kierunku toalet. Poszłam za nią.
- Czy coś się stało? – uchyliłam niepewnie drzwi.
- Kim pani jest? – powiedziała speszona, próbując doprowadzić się do porządku.
- Anastasia Allen. Rozmawiałyśmy przez telefon.
- Ach, to pani! – otarła szybko twarz chusteczką – Sophie Monroe – pomimo zapłakanej twarzy nadal wyglądała na kwintesencje francuskiej urody – Dziękuję za troskę. Dam sobie radę sama.
- Czy ktoś panią skrzywdził?
- Nie! Niech sobie pani stąd pójdzie, bo inaczej wezwę ochronę! – wykrzyczała piskliwym głosem.
- Przepraszam. – i ruszyłam do domu, jednak myśl o zapłakanej brunetce ciągle mnie dręczyła.
 Kiedy wróciłam, na stole czekał na mnie obiad. Tym razem ciocia przygotowała swój specjał – zupę marchwiową. Za każdym razem, gdy patrzę na tę kobietę to nie dziwię się, że wujek zostawił Anglię dla niej.
- Ana! Patrz co Matt przyniósł! – z altany wydobył się mój krewniak. – Oto kalendarz tego chłoptasia. Oj miał on bujne życie towarzyskie. Sama spójrz – otworzył notesik na wczorajszej dacie.
- „13:00 – S.M- lekarz” – przeczytałam na głos.
- Sprawdziliśmy, to znaczy policja sprawdziła… - wyczułam w jego głosie pewien odcień żalu – W okolicy nie ma żadnego lekarza o tych inicjałach. Musiał mieć jakieś lewe interesy! – jego humor automatycznie zmienił się na pełen ekscytacji.
- Też mam pewną wiadomość. Prezydentowi zależy tylko na pieniądzach. Cały dzień był u terapeuty. Dzwoniłam tam. To prawda.
- Czyżby jakieś śledztwo? I to bez wujka! Jak możesz?! – wybuchnął śmiechem. – Aaa, i jeszcze jedno. Na pistolecie zero odcisków. Wszystko wskazuje na to, że śledztwo zostanie wstrzymane.
- Na pewno nie moje. – puściłam mu oczko i udałam się do swojego pokoju.
  Wieczorem udałam się w towarzystwie przyjaciół do naszej ulubionej restauracji. Z entuzjazmem wymienialiśmy się informacjami na temat ostatniego roku. Z przyjemnością słuchałam każdego słowa, lecz moją uwagę odwróciła nagle brunetka idąca ulicą. Od razu rozpoznałam w niej Sophie Monroe! Bez wahania wyszłam na dwór, informując znajomych, że muszę się przewietrzyć. Odczekałam chwilę. Kobieta ubrana w fioletowy płaszcz szła w kierunku małej, ciemnej uliczki. Po chwili zastanowienia ruszyłam za nią, starając być jak najbardziej ostrożna. Kobieta weszła do budynku na zakręcie. Było ciemno. Z trudem odczytałam tabliczkę na drzwiach: „ Bernard Haden – GINEKOLOG SPECJALISTA”. Wtedy wszystko stało się jasne! Sekretarka płakała przez ciążę. Zostaje tylko jedno pytanie – kto jest ojcem?
Wróciłam do lokalu. Przyjaciele zaczęli się o mnie martwić. Godzinę później Gloria odwoziła mnie do domu. Skorzystałam z okazji.
- Co wiesz na temat Sophie Monroe?
- Czyżby Ci się naraziła? – zachichotała – Sekretarka prezydenta, miejscowa piękność – prychnęła, pewnie z zazdrości – odrzucała zaloty mężczyzn, no może tylko do jednego robiła maślane oczka…
- Do kogo? – opowieść robiła się coraz ciekawa.
- Boże, Ana. Jesteś taka sama jak twój wuj! – zaśmiała się – Cedrica Colloredo… ale nikomu nie mów. Widziałam ich może z dwa razy razem. Trochę to dziwne, oczywiście, ze względu na rywalizacje z jej szefem.  Niektórzy sądzili, że przekazuje mu informacje, ja jednak wyczułam w tym chemię.
- I nikt nic z tym nie zrobił? – to się wydawało naprawdę zaskakujące.
- A co mogli ludzie zrobić? Nigdy nie złapano ich na gorącym uczynku.

  Po wczorajszych zdarzeniach wszystko ułożyło się w jasną całość. Zaraz po śniadaniu udałam się do ratusza, by porozmawiać szczerze z sekretarką zanim zrobi to policja.
- Dzień dobry, chciałabym z panią porozmawiać. – odparłam, utrzymując kontakt wzrokowy z brunetką.
- Chyba jednak nie mamy o czym. Przepraszam panią, mam dużo pracy – na siłę próbowała się mnie pozbyć.
- Jest pani pewna? Woli pani porozmawiać ze mną czy z policją?
- To nie tak! Ja go nie chcę usuwać! – wyszeptała, a w jej oczach widać było lęk.
- To może jednak porozmawiamy? – po dziesięciu minutach znajdowałyśmy się w sali konferencyjnej siedząc naprzeciwko siebie – O co pani chodzi?
- Czy miała pani romans z panem Colloredo? – szkoda czasu, na owijanie w bawełnę.
- A co to panią obchodzi? – wybuchła.
- Proszę się nie denerwować. Chcę pani pomóc.
- Mi nie można pomóc. Tak, to prawda.
- Co pani robiła w dniu jego zabójstwa około godziny 14?
- O 13 byłam z nim w tej paskudnej klinice. Chciał mnie zmusić do aborcji. Z tej strony go nie znałam. Pokłóciliśmy się, ale dałam się przekonać. Wczoraj jednak odwołałam zabieg.
- Co było potem?
- Rozeszliśmy się. Nawet mnie nie odwiózł… To przecież zagroziło by jego reputacji. Z jej oczu zaczęły się lać strumienie łez – Myślałam, że da miastu nadzieję. W rzeczywistości był gorszy niż Moliere. Dałam się uwieść.
- Czy to pani go zabiła?
- Mimo wszystko go kochałam… Cała się trzęsłam po tym wszystkim. Nie dałabym rady nacisnąć spustu. Resztę dnia spędziłam u rodziców.
- Czy żona coś podejrzewała?
- Cerdic twierdził, że nie. Ja byłam innego zdania. Wie pani… hiszpański temperament.

  Godzinę później znajdowałam się w Publicznym Przedszkolu „Ślimaczek”. W mojej głowie narodził się nowy trop, który postanowiłam sprawdzić.
- Dzień dobry. Jestem Anastasia Allen. Mam do pani pewne pytanie. – uśmiechnęłam się życzliwie do pani w dyżurce.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- O której pani Colloredo odebrała córkę w poniedziałek?
- Znowu ta nieprzyjemna sprawa… Tego dnia w naszej placówce odbywał się letni balik. Dzieci biegały w kolorowych ubrankach po salach! Było cudownie. – uśmiechnęła się, a w jej oczach widać było iskierki – Wszystko skończyło się koło 13.
- O 13? Czyli wcześniej niż zwykle?
- Tak, a pani Colloredo stawiła się punktualnie.
- Dziękuję! Ta informacja jest bardzo przydatna.
- Ależ nie ma za co, słonko. Pozdrów rodzinę i podziękuj cioci za przepis na ciasto! – powiedziała z ogromną życzliwością. Opłaca się mieć sławne nazwisko.

  Rozległ się dźwięk komórki.
- Ana, gdzie Ty się włóczysz? Czekamy z obiadem. – usłyszałam zatroskany męski głos.
- Spokojnie. Powiedz sierżantowi, że za godzinę ma być pod domem Colloredów. Zaufaj mi.
- Oj Ana, Ana. Bądź ostrożna.
  Wkrótce dojechałam pod dom denata. Rezydencja wyglądała olśniewająco. Odnowiony pałacyk prezentował się nieziemsko w otoczeniu drzew. Pełna zmartwień zadzwoniłam do drzwi.
- Dzień dobry. – otworzyła mi przepiękna kobieta ubrana na czarno.
- Anastasia Allen. Chciałabym z panią porozmawiać – niechętnie wpuściła mnie do środka.
- W czym mogę pomóc? – powiedziała, gdy usiadłyśmy w okazałym salonie.
- Przejdę od razu do konkretów. Wiem wszystko.
- Czy pani sobie ze mnie żartuje? Dopiero co straciłam męża, kończą nam się środki na życie, córka zaczyna chorować, a pani przychodzi i rzuca mi oskarżenia. – zaczęła się robić coraz bardziej nerwowa.
- Jeszcze nic pani nie zarzuciłam… Od kiedy pani wie o romansie męża?
- A co? Może pani jest najnowszą jego zdobyczą? – prychnęła.
- Chcę pani pomóc.
- Nie wierzę od dawna w dobre intencje. Miałam mieć życie jak w bajce, a mój mąż całkowicie się zmienił przez ten majątek.  Do jej oczu napłynęły łzy.
- Czyli pani wie?
- Wiem o wszystkich jego wybrykach, o każdym wydatku. Cele charytatywne? Dobry żart.
- To pani go zabiła? – na te słowa wybuchła dramatycznym płaczem.
- Ja… ja… - zaczęła się jąkać – My wszystkie nie zasłużyłyśmy na takie życie. Ja, Amanda, Sophie… i inne, których imion nie znam.
- Wiedziała pani o ciąży?
- Ten lekarz to mój cioteczny brat. Nie tylko mój mężuś miał rodzinę we Francji. On całą agresję przenosił do domu… Miałam dość.
Zaraz po tym wyznaniu do drzwi zapukała policja. Pani Lisa Colloredo przyznała się do winy.
  Tydzień później lokalne gazety rozpisywały się na temat zbrodni. Żona denata została skazana na 5 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata ze względu na okoliczności oraz sytuację w domu. Zaraz po rozprawie kobieta wyjechała wraz z córką na północ Francji.
W sobotę przyszedł do nas sierżant Bonnet. Spędziliśmy popołudnie na grillowaniu.
- Nie doceniałem cię Anastasio, przepraszam. – odparł skruszony.
- Nic się nie stało. Rozwiązywanie zagadek to czysta przyjemność. – uśmiechnęłam się życzliwie.
- Zostaje teraz tylko jedno pytanie. Kto zostanie nowym kandydatem? – odparł
-          Jak to kto? Ja! – odparł rozbawiony wujek.
Natalia Echaust

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz