Zaczął się
dzień, jak co dzień. Szkoda, że był to akurat poniedziałek. Nie myślałem, co
robiłem po wstaniu z łóżka, robiłem to już instynktownie, totalna rutyna.
Wyszedłem z
domu, zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem przed siebie. Miejsce pracy mam blisko,
to jest tylko kilka minut drogi pieszo od domu. Z zawodu jestem hotelarzem.
Wszedłem do środka, przywitała mnie recepcjonistka i spytała, dlaczego znowu
się spóźniłem. Nawet nie odpowiedziałem, bo powód był ten sam, co zawsze, za
późno kładę się spać. Przebrałem się w strój, w którym pracuję.
Zadzwonił
dzwonek z pokoju numer 215 położonego na 11 piętrze. Byłem zdziwiony, że ktoś
wynajął taki pokój. Nie miał on telewizora, Internetu, a nawet wanny, był tylko
prysznic. Jak na nasze standardy było to dziwne, że taki pokój nie został
wyremontowany. Wszedłem do windy, ruszyłem w górę, rozmawiając po drodze z
kolegą po fachu. Wysiadł na 6 piętrze. Resztę drogi jechałem sam. Wysiadłem na
ostatnim piętrze i poszedłem przyjąć zamówienie klienta. Stanąłem przed
drzwiami, nie posiadały one nawet wizjera, ani dzwonka do drzwi. Zapukałem i
poczekałem chwilę. Nikt mi nie otwierał, ale nie chciałem być niekulturalny,
więc zapukałem jeszcze raz. Cały czas nic. Drzwi były otwarte, więc wszedłem do
środka. Obszedłem cały pokój, ale nikogo nie było. Pomyślałem, że to jakiś
głupi dowcip. Już miałem wracać, ale coś tknęło mnie, aby sprawdzić łazienkę.
Otworzyłem, a moim oczom ukazał się widok, jakiego nie chciałem widzieć nigdy w
życiu. Na podłodze, oparty o ścianę leżał czterdziestoletni mężczyzna. Miał
zakrwawioną koszulę. Nie wiedziałem, co zrobić. Najpierw sprawdziłem, czy
oddycha i zadzwoniłem do recepcji, żeby powiadomili policję.
Zostałem zabrany
na komendę, miałem złożyć zeznania. Siedziałem tam przeszło dwie godziny.
Wszystko zrelacjonowałem jak było, powiedzieli, że dziękują za złożone zeznania
i mogłem wyjść.
Udałem się do
domu. Roztrzęsiony tymi wydarzeniami, opowiedziałem wszystko żonie. Słyszała o
tym w telewizji. Chciałem wziąć urlop i poczekać, aż policja wyjaśni całą
sprawę. Leżąc w łóżku pomyślałem, że muszę zminimalizować ryzyko, że coś się
może stać mojej rodzinie. Nie wybaczyłbym sobie tego, szczególnie, że mieszkałem
blisko miejsca zbrodni. Na drugi dzień od rana ruszyłem na policję, żeby
wypytać, kim była ofiara. Nie dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem, bo
policja nie może udzielać takich informacji postronnym osobom.
Mimo wszystko dowiedziałem się , że ofiarą był
Scott Johnson, 44-letni bankier z USA, bez rodziny. Nie dziwię się, nikt, kto
ma rodzinę nie dorobi się takich pieniędzy. Miał 2 rany kłute na klatce
piersiowej o głębokości około 9cm. Nie powiedzieli, jakie było narzędzie
zbrodni, ale domyślałem się, że był to nóż. Wróciłem do domu, żona spytała się,
gdzie byłem, skoro mam urlop. Nie powiedziałem jej prawdy. Ona nie pochwalałaby
tego, że narażam życie, szukając mordercy. Dawno jej nie okłamałem, czułem się
z tym naprawdę źle. W Internecie szukałem informacji na temat tego mężczyzny.
Znalazłem szczątkowe na jego temat, ale wiedziałem, że w ostatnim roku
„zepchnął” z rynku kilka mniejszych banków. Dlatego miał właśnie jakiś wrogów.
Wiedziałem, że sam ich wszystkich nie namierzę i nie prześwietlę dokładnie.
Udałem się do prywatnego detektywa, który mógłby mi jakoś pomóc. Był nim Tomasz
Jabłoński, który też znał sprawę. Ciężko było znaleźć osobę, która jej jeszcze
nie znała. Powiedział mi, że jak znajdzie dane tych osób, to wszystko mi o nich
powie. Spytałem go, jak ma zamiar to zrobić, ale jest to jego tajemnica
zawodowa i nie może odpowiedzieć. W czwartek rano poszedłem do niego, a on
przedstawił mi całą listę osób podejrzanych. Było ich tak dużo , że po prostu
nie chciało mi się nawet zaczynać. Poszedłem na policję i nareszcie się czegoś
dowiedziałem. Znaleziono narzędzie zbrodni. Było w zsypie śmieci w piwnicy. Był to model noża „United Cutlery Hibben 2011”. W
ogóle nie znam się na nożach, więc w domu postanowiłem to sprawdzić. Jest to
nóż kolekcjonerski, bardzo drogi. Na dodatek, ten który znaleźli, miał
pozłacaną rękojeść. Podałem policji listę podejrzanych, ale odesłali mnie z nią
do domu, bo byli pewni, że zwykły hotelarz nie może pomóc w takim śledztwie.
Chciałem im udowodnić, że nie mylą.
Tylko jeden
sklep zajmował się sprzedażą takich drogich i unikalnych noży. Udałem się do
niego, sprzedawca powiedział, że w tym roku miał tylko jedno zamówienie. Złożył
je młody mężczyzna, wyperfumowany, dobrze ubrany, na pewno obrzydliwie bogaty.
Wiedziałem już, kto jest głównym podejrzanym. Ze wszystkim nie chciałem iść do
detektywa, bo nie mógł mi on nic zaproponować. Musiałem uczyć się na własnych
błędach. Kolejny raz trzeba było iść na policję. „Podałem im na tacy” głównego
podejrzanego i wszystko, co wskazuje, że to jest właśnie on. W drodze do domu z
komisariatu ktoś mnie napadł. Uderzył mnie kamieniem w głowę, upadłem
nieprzytomny. On już chyba wiedział, że policja zaprzestała śledztwa, i że to
właśnie ja coś dalej kombinuję. Trafiłem do szpitala. Po kilku dniach, kiedy
przyszła moja żona, zobaczyłem uśmiech na jej twarzy. Podeszła do szpitalnego
łóżka i powiedziała
- Chcesz
najpierw usłyszeć dobrą, czy jeszcze lepszą wiadomość?
Chciałem zacząć od tej dobrej. Powiedziała, że złapano mordercę, gdy po
napaści na mnie wsiadał do swojego samochodu, który stał kilka ulic dalej. To
była ta sama osoba, którą przedstawiłem policji. Byłem tak podekscytowany, że
zapomniałem kompletnie o drugiej wiadomości. Z ust mojej żony podły słowa
„Jestem w ciąży”. Był to najlepszy dzień w moim życiu! Po powrocie ze szpitala
policja czekała przed moim domem. Dziękowali mi, że pomogłem im w śledztwie i
zarazem przepraszali, że zaprzestali poszukiwań. Miałem szczęście, że morderca
nie był w tych sprawach doświadczony i popełnij katastrofalny błąd, używając do
swej zbrodni charakterystycznego broni. Gdyby nie to, pewnie nikt nigdy by go
nie znalazł.
Wszyscy w
mieście poznali moje imię i zostałem uznany za bohatera. Nie udzielałem żadnych
wywiadów, ani niczego podobnego, bo teraz miałem na uwadze inne rzeczy. Do
końca urlopu chciałem zostać w domu i opiekować się rodziną. Na pewno na stałe
zapadnie mi w pamięci tamten feralny poniedziałek, jednak mam pewność, że
nikomu nic się nie stanie.
Mateusz Karalus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz