wtorek, 25 marca 2014

Nóż

Zaczął się dzień, jak co dzień. Szkoda, że był to akurat poniedziałek. Nie myślałem, co robiłem po wstaniu z łóżka, robiłem to już instynktownie, totalna rutyna.
Wyszedłem z domu, zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem przed siebie. Miejsce pracy mam blisko, to jest tylko kilka minut drogi pieszo od domu. Z zawodu jestem hotelarzem. Wszedłem do środka, przywitała mnie recepcjonistka i spytała, dlaczego znowu się spóźniłem. Nawet nie odpowiedziałem, bo powód był ten sam, co zawsze, za późno kładę się spać. Przebrałem się w strój, w którym pracuję.
Zadzwonił dzwonek z pokoju numer 215 położonego na 11 piętrze. Byłem zdziwiony, że ktoś wynajął taki pokój. Nie miał on telewizora, Internetu, a nawet wanny, był tylko prysznic. Jak na nasze standardy było to dziwne, że taki pokój nie został wyremontowany. Wszedłem do windy, ruszyłem w górę, rozmawiając po drodze z kolegą po fachu. Wysiadł na 6 piętrze. Resztę drogi jechałem sam. Wysiadłem na ostatnim piętrze i poszedłem przyjąć zamówienie klienta. Stanąłem przed drzwiami, nie posiadały one nawet wizjera, ani dzwonka do drzwi. Zapukałem i poczekałem chwilę. Nikt mi nie otwierał, ale nie chciałem być niekulturalny, więc zapukałem jeszcze raz. Cały czas nic. Drzwi były otwarte, więc wszedłem do środka. Obszedłem cały pokój, ale nikogo nie było. Pomyślałem, że to jakiś głupi dowcip. Już miałem wracać, ale coś tknęło mnie, aby sprawdzić łazienkę. Otworzyłem, a moim oczom ukazał się widok, jakiego nie chciałem widzieć nigdy w życiu. Na podłodze, oparty o ścianę leżał czterdziestoletni mężczyzna. Miał zakrwawioną koszulę. Nie wiedziałem, co zrobić. Najpierw sprawdziłem, czy oddycha i zadzwoniłem do recepcji, żeby powiadomili policję.
Zostałem zabrany na komendę, miałem złożyć zeznania. Siedziałem tam przeszło dwie godziny. Wszystko zrelacjonowałem jak było, powiedzieli, że dziękują za złożone zeznania i mogłem wyjść.
Udałem się do domu. Roztrzęsiony tymi wydarzeniami, opowiedziałem wszystko żonie. Słyszała o tym w telewizji. Chciałem wziąć urlop i poczekać, aż policja wyjaśni całą sprawę. Leżąc w łóżku pomyślałem, że muszę zminimalizować ryzyko, że coś się może stać mojej rodzinie. Nie wybaczyłbym sobie tego, szczególnie, że mieszkałem blisko miejsca zbrodni. Na drugi dzień od rana ruszyłem na policję, żeby wypytać, kim była ofiara. Nie dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem, bo policja nie może udzielać takich informacji postronnym osobom.
 Mimo wszystko dowiedziałem się , że ofiarą był Scott Johnson, 44-letni bankier z USA, bez rodziny. Nie dziwię się, nikt, kto ma rodzinę nie dorobi się takich pieniędzy. Miał 2 rany kłute na klatce piersiowej o głębokości około 9cm. Nie powiedzieli, jakie było narzędzie zbrodni, ale domyślałem się, że był to nóż. Wróciłem do domu, żona spytała się, gdzie byłem, skoro mam urlop. Nie powiedziałem jej prawdy. Ona nie pochwalałaby tego, że narażam życie, szukając mordercy. Dawno jej nie okłamałem, czułem się z tym naprawdę źle. W Internecie szukałem informacji na temat tego mężczyzny. Znalazłem szczątkowe na jego temat, ale wiedziałem, że w ostatnim roku „zepchnął” z rynku kilka mniejszych banków. Dlatego miał właśnie jakiś wrogów. Wiedziałem, że sam ich wszystkich nie namierzę i nie prześwietlę dokładnie. Udałem się do prywatnego detektywa, który mógłby mi jakoś pomóc. Był nim Tomasz Jabłoński, który też znał sprawę. Ciężko było znaleźć osobę, która jej jeszcze nie znała. Powiedział mi, że jak znajdzie dane tych osób, to wszystko mi o nich powie. Spytałem go, jak ma zamiar to zrobić, ale jest to jego tajemnica zawodowa i nie może odpowiedzieć. W czwartek rano poszedłem do niego, a on przedstawił mi całą listę osób podejrzanych. Było ich tak dużo , że po prostu nie chciało mi się nawet zaczynać. Poszedłem na policję i nareszcie się czegoś dowiedziałem. Znaleziono narzędzie zbrodni. Było w zsypie śmieci w piwnicy. Był to model noża „United Cutlery Hibben 2011”. W ogóle nie znam się na nożach, więc w domu postanowiłem to sprawdzić. Jest to nóż kolekcjonerski, bardzo drogi. Na dodatek, ten który znaleźli, miał pozłacaną rękojeść. Podałem policji listę podejrzanych, ale odesłali mnie z nią do domu, bo byli pewni, że zwykły hotelarz nie może pomóc w takim śledztwie. Chciałem im udowodnić, że nie mylą.
Tylko jeden sklep zajmował się sprzedażą takich drogich i unikalnych noży. Udałem się do niego, sprzedawca powiedział, że w tym roku miał tylko jedno zamówienie. Złożył je młody mężczyzna, wyperfumowany, dobrze ubrany, na pewno obrzydliwie bogaty. Wiedziałem już, kto jest głównym podejrzanym. Ze wszystkim nie chciałem iść do detektywa, bo nie mógł mi on nic zaproponować. Musiałem uczyć się na własnych błędach. Kolejny raz trzeba było iść na policję. „Podałem im na tacy” głównego podejrzanego i wszystko, co wskazuje, że to jest właśnie on. W drodze do domu z komisariatu ktoś mnie napadł. Uderzył mnie kamieniem w głowę, upadłem nieprzytomny. On już chyba wiedział, że policja zaprzestała śledztwa, i że to właśnie ja coś dalej kombinuję. Trafiłem do szpitala. Po kilku dniach, kiedy przyszła moja żona, zobaczyłem uśmiech na jej twarzy. Podeszła do szpitalnego łóżka i powiedziała
- Chcesz najpierw usłyszeć dobrą, czy jeszcze lepszą wiadomość?                                                         Chciałem zacząć od tej dobrej. Powiedziała, że złapano mordercę, gdy po napaści na mnie wsiadał do swojego samochodu, który stał kilka ulic dalej. To była ta sama osoba, którą przedstawiłem policji. Byłem tak podekscytowany, że zapomniałem kompletnie o drugiej wiadomości. Z ust mojej żony podły słowa „Jestem w ciąży”. Był to najlepszy dzień w moim życiu! Po powrocie ze szpitala policja czekała przed moim domem. Dziękowali mi, że pomogłem im w śledztwie i zarazem przepraszali, że zaprzestali poszukiwań. Miałem szczęście, że morderca nie był w tych sprawach doświadczony i popełnij katastrofalny błąd, używając do swej zbrodni charakterystycznego broni. Gdyby nie to, pewnie nikt nigdy by go nie znalazł.
Wszyscy w mieście poznali moje imię i zostałem uznany za bohatera. Nie udzielałem żadnych wywiadów, ani niczego podobnego, bo teraz miałem na uwadze inne rzeczy. Do końca urlopu chciałem zostać w domu i opiekować się rodziną. Na pewno na stałe zapadnie mi w pamięci tamten feralny poniedziałek, jednak mam pewność, że nikomu nic się nie stanie.
Mateusz Karalus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz