sobota, 25 stycznia 2014

Szczęśliwy dzień, ale czy na pewno?

Cześć, jestem Marek. Mam czternaście lat i wielkiego pecha. Co jeszcze powiedzieć, a chodziłem do gimnazjum, jak każdy. Nauczyciele nie „przepadali” za mną. No, ale to chyba nie moja wina, że mam dysleksję i ADHD. To moja siódma … no dobra dziesiąta szkoła i nie miałem zamiaru kończyć jej wcześniej.
Nie wiedzieć czemu znam doskonale angielski, niemiecki, rosyjski, mandaryński. Nieważne, postanowiłem spróbować moich sił w konkursie językowym. Bardzo chciałem zdobyć nagrodę główną, bo kto by odmówił dwudziestu pięciu tysiącom dolarów. No właśnie dolary. Konkurs realizowało jakieś radio na Manhattanie. Szukali młodych talentów - gorzej nie mogłem trafić z moim ADHD i tremą. Mówi się trudno i leci się do Ameryki. Lot był tak spokojny, że piloci myśleli, iż umarli i są w raju. Meteorolodzy patrzyli na radar i albo mdleli, albo wyrywali sobie włosy z głowy. W huraganie piątego stopnia rysowała się poprzeczna kreska czystego nieba kierująca się na Nowy Jork. Samolot linii LOT[1] nie był fascynujący, biało-niebieskie barwy firmowe i kształt samolotu nie wyróżniały go, a w środku jak to w klasie ekonomicznej: ciasno, zapach poniżej krytyki, no i już nie będę wspominać o toalecie. Na szczęście tylko przechodziłem do klasy biznes, w której były miejsca dla konkursowiczów. Były tam piękne skórzane fotele, czysta podłoga i totalna pustka, w tle słychać było muzykę. W pewnym momencie pogłośniono radio i usłyszałem ogłoszenie specjalne:
- UWAGA, UWAGA!!! Odwołano wszystkie samoloty oraz wycofano statki do Ameryki z powodu potężnego huraganu pomiędzy kontynentami!
- Co!? To chyba żart! Samolot leci, a huraganu ani widu, ani słuchu.
Trzy godziny później patrzyłem na Statuę Wolności, ale coś mi w niej nie pasowało. Może to, że miała dziesięć centymetrów wysokości oraz fakt, że należała do mnie. Była w idealnym stanie i była gratisowa (znaleziona). Miałem dziś niesamowite szczęście. To musiało się skończyć, więc pilnowałem się na każdym kroku kiedy zwiedzałem miasto. Zauważyłem, że ktokolwiek mnie mija to potyka się, psika przez trzynaście sekund (policzyłem) oraz widziałem jak kogoś aresztowali. Miałem nadzieję że w forcie, który będziemy zwiedzać nie ma dział. Najzabawniej będzie na Wall street. Na koniec dnia w „Wiadomościach” podano, że w Nowym Jorku wszystkie akcje spadły o trzynaście procent, a tankowiec wybuchł po otrzymaniu trzynastu kul z armat z okresu wczesnego renesansu. Siedziałem w jednym z pokojów w WTC[2] i czekałem na konkurs. Nagle poczułem się słabo i położyłem się spać. Rano czułem się normalnie. Poszedłem do łazienki, ale powstał mały problem. Kiedy uświadomiłem sobie, że spadłem z dywanu i złamałem sobie nogę (co najmniej), ktoś zapukał.
- Proszę
- Pora iść na konkurs. Za dziesięć minut jedziemy do studia.
- Co!? Yyy… mogę się spóźnić.
- Że niby z jakiego powodu? – kierowniczka weszła do pokoju.
- Złamałem nogę. – zrobiłem minę jakbym co najmniej zjadł kamień – To mogę się spóźnić?
- Jak wyjdziesz ze szpitala i zdążysz na twoją kolej to nie widzę … poważniejszej przeszkody. – i zadzwoniła po lekarza.
Wiedziałem, że w pół godziny ciężko będzie mi się wyrobić. Ale lekarz nastawił kość w kilka minut (tym razem nie liczyłem czasu), a gipsować nie było warto, więc tylko usztywnił mi nogę. Z korkami było gorzej, ponieważ kulejąc najszybciej jak się da kuleć dotarłem do studia na trzynaście sekund przed rozpoczęciem. Miałem całe trzynaście sekund na odsapnięcie. Moje obawy co do konkursu niestety ziściły się. Miałem przeprowadzić wywiad „na antenie” i jakby tego było mało z policjantem (wszystko po angielsku) o bezpieczeństwie w mieście. Zaczęliśmy rozmowę. Policjant już się rozkręcał i mówił tylko z przerwami na oddech, mnie trema przestała gryźć, a tu nagle piiiiiiip.
- Przerywamy wywiad, aby ogłosić z ostatniej chwili, że pięć minut temu zaatakowano dwie wieże …
Dalej nie słuchałem, bo policjant zemdlał. To już przesada. Trzeba to skończyć.
            I wtedy się obudziłem. Wszyscy myślicie „No i po co tak się rozpisywał?”. Ponieważ to dzisiaj jadę na konkurs. Ciągle pamiętam ten sen i myślę: Co do jasnej niewymownej to było? Chciałem upewnić się, że tak się nie stanie. Otworzyłem ostrożnie mój kuferek na wszelki wypadek. Kiedy wyszedł z niego krasnal, taki jak w bajkach, trochę się uspokoiłem.
- Masz okazję spełnić ostatnie życzenie. - powiedziałem
- Czyli wiesz, że pójdę dalej po spełnieniu życzenia? – zapytał krasnal
- Tak, ale mówisz, że złotej rybki nie warto łowić. – upewniłem się
- Zawsze potem dzieje się coś złego. No, ale życz już sobie czegoś, bo chcę wyjść z tego domu. – marudził zniecierpliwiony
- Życzę sobie mieć szczęśliwe trzy dni.
- Niestety ja mam moc na jeden dzień, ale jak dobrze pójdzie to kto wie. To co działamy?
- Myślę, że wystarczy.
- No to jedziemy z tym koksem. – pomachał dziwnie rękoma i nastała ciemność


Trzy dni później Marek obudził się o dziwo z kacem, dyplomem z konkursu językowego i grubym zwitkiem DOLARÓW!!!                  
Na szczęście nie oglądał wiadomości.

KONIEC Autor: Mikołaj Kortus, klasa IIA






[1] Audycja zawierała lokowanie produktu :D
[2] World Trade Center

1 komentarz:

  1. Dawno nie czytałam z takim zaciekawieniem. Gratuluję autorowi fantazji!

    OdpowiedzUsuń