Wstęp
Kiedy w XIX wieku włoski
naukowiec Guglielmo Marconi eksperymentował nad przesyłaniem fal radiowych,
zdarzyła się rzecz dotychczas niespotykana. W pewnym momencie doświadczenia
pomiędzy punktami, z których przesyłano fale, wytworzyła się niesamowita
energia. Zewsząd zaczęły błyskać i strzelać kolorowe iskry, tworząc
powiększającą się szczelinę znikąd. Była to najprawdziwsza szczelina w czasie.
Guglielmo wszedł do środka i przeniósł się w czasie. Przestraszony, że znajduje
się wśród średniowiecznych zamków, wskoczył z powrotem do szczeliny, która
jeszcze się nie zamknęła. Zszokowany tym co odkrył, postanowił pracować nad tym
w sekrecie. Wkrótce potem skonstruował pierwsze urządzenie odbiorczo-nadawcze,
które było efektem jego długiej i żmudnej pracy wśród częstego przemieszczania
się w czasie. Tak naprawdę, rzekome „radio” było prawdziwym cudeńkiem wartym
miliony – portalem do podróży w czasie. Dzięki temu urządzeniu można było cofać
się w czasie i dokonywać rzeczy, które nie mogły się dokonać. Często niosło
to za sobą poważne skutki, zwane „paradoksem czasu”. Jednak Guglielmo nie dbał
o to, zaślepiony tym jak wielkie korzyści może ze sobą przynieść to cudeńko.
Wkrótce cały świat obiegła wiadomość, że we Włoszech znajduje się wspaniała
maszyna zdolna przenosić w czasie. Miliony ściągały do Guglielma, chcąc
skorzystać z wynalazku. I tak na ziemi rozpętało się prawdziwe piekło...
Chętnych do skorzystania
w podróży w czasie nie brakowało. Wynalazca zaczął opływać w pieniądze, a
tymczasem dookoła niego rozpętywała się prawdziwa wojna. Kraje, od wieków ze
sobą walczące, zabiegały o skorzystanie z wynalazku, by cofnąć się w czasie i
najzwyczajniej wyeliminować przeciwników. Wkrótce okazało się, że wojnę stuletnią
wygrali Anglicy, że krzyżacy i Polacy byli w najlepszych stosunkach, a I
wojna światowa w ogóle nie wybuchła. Tak wśród ludzi szerzył się zamęt i
zniszczenie. Z dnia na dzień znikali ludzie, a inni powracali, jak gdyby nigdy
nic. W miejscu wielu budowli pojawiały się puste miejsca, gdyż architekci mogli
się okazać czyimiś przypadkowymi wrogami lub też po prostu dla zabawy ktoś ich
zabił.
Wkrótce jednak znaleźli
się też wrogowie podróży w czasie. Mała grupa ludzi zjednoczonych wspólnym
celem zdecydowała się zgładzić Guglielma. Tak wspaniały wynalazca, za którego
sprawą świat wylądował na skraju samozniszczenia, zginął zabity pod osłoną nocy.
Jednak Guglielmo zostawił po sobie spadkobiercę – Brunona Marconiego.
Pierworodny obiecał, że nie popełni tego samego błędu co ojciec i wykorzysta
maszynę w słusznym celu. I odtąd wspaniałe radio zostało wykorzystywane tylko w
dobrych celach, a miliardy zgromadzone przez rodzinę naukowców zostały wydane
na odbudowę wszystkich miast, które ucierpiały przez podróże w czasie...
Rzym, Rok
2374
Od czasu kiedy zaprzestano
niepotrzebnych podróży w czasie, społeczeństwo zaczęło się rozwijać w
zastraszającym tempie. Ponieważ podróże można było też wykonywać w przyszłość,
a nie tylko w przeszłość, często za zgodą Rady Redaktorów i Naczelnego
Redaktora by rozwiązać problem nurtujący ludność wysyłano ekipę która miała z
przyszłości zaczerpnąć rozwiązania problemów. Pomijając oczywiście
kwestie, w których przekupna rada
łaknąca bogactw wysyłała różnych architektów i naukowców mających zaczerpnąć
plany z przyszłości na lepszą teraźniejszość. W ten sposób miasta zamieniały
się w potężne metropolie, a dotychczasowe „drapacze chmur” były teraz niczym
mróweczki, w porównaniu do nowych, potężnych i niezrównanych wieżowców.
Z
powodu przeludnień, miasta dzieliły się na trzy piętra według ustalonych
standardów, które trochę przypominały średniowieczny podział miasta. Najwyższe
piętro, wśród chmur zajmowała tak zwana „szlachta”, czyli bogate rodziny
biznesmenów, polityków i innych wpływowych ludzi, którzy pławili się w
luksusach potężnych luksusowych willi w wieżowcach, pełnych balkonów na
wspaniałe ulice unoszące się w powietrzu. Drugie piętro było przeznaczone dla
tych dużo biedniejszych ludzi, wszystkich robotników i ludzi pracujących oraz
ich rodzin. Najniższe piętro, zwane „podmiastem” schodziło daleko w głąb ziemi.
To tam wśród ciemności i brudu zamieszkali wszyscy biedacy, chorzy i starzy. Tu
ściągnęli również wszyscy który zostali bez pracy, dachu nad głową, oraz
środków na utrzymanie się do życia. Tu też mieszkał Georg.
***
Jak każdego popołudnia po skończonej
pracy na zmywaku, 16-letni Georg udał się brudnymi i zaśmieconymi ulicami w
stronę Placu Wygnańców. Całe wieki temu, kiedy Rzym znajdował się jeszcze na
poziomie ziemi, czyli dzisiejszego podmiata, znajdował się tu Plac Św. Piotra
na terenie Państwa Kościelnego – Watykanu. Dzisiaj znajdowały się tu jedynie
mroczne, opuszczone i zaniedbane ruiny tego, co kiedyś nazywało się Bazyliką
Św. Piotra.
Jako że plac zajmował wolną
przestrzeń, która była na wagę złota w podmieście, ludzie zorganizowali tutaj
jeden wielki targ. Każdego dnia zbierało tutaj mnóstwo ludzi, chcących kupić
resztki wspaniałej żywności którą dostarczano tutaj z najwyższego piętra
miasta. Niektórzy szukali tu też pracy, a inni chcieli coś sprzedać.
Georg szedł przez plac w stronę
Bazyliki, starając się ignorować natrętnych sprzedawców wspaniałej jakości
zgniłych pomidorów albo „prawie” czystego mięsa. Smuciło go to, że ci ludzie
żywili się resztkami z stołu tych, którzy mieszkali wyżej, choć byli tymi
samymi ludźmi. To straszne, jak daleko może się posunąć człowiek dla tylko i
wyłącznie własnego dobra. W tym celu zmierzał właśnie w kierunku Bazyliki. By
tak jak jego pradziadek, który zgładził Guglielma, tak teraz jeśli będzie
trzeba zgładzić jego dziedzica. By zakończyć tyranię toczącą tym miastem i
przywrócić równość ludziom.
Gdy przekroczył próg świątyni, w
środku wszyscy już na niego czekali. Dostrzegł swojego ojca i podszedł do
niego.
Francesco był wysokim i umięśnionym
facetem z potężnymi ramionami. Czasami Georgowi zdawało się, że ktoś go musiał
rozciągać, bo nieprawdopodobne wydawało się jak szerokie były jego barki.
Ojciec miał włosy do ramion, niechlujnie przystrzyżoną brodę oraz prosty strój:
cenny pancerz z durstali, który był lekki i nie krępował ruchu, ale świetnie
chronił, białą (a przynajmniej taki był jej pierwotny kolor) koszulę, jeansy
pełne łat oraz wielkie wojskowe buciory. Przez ramię miał przełożone jak reszta
mężczyzn dwa karabiny skradzione z przez buntowników z zbrojowni z drugiego
piętra, oraz jeszcze jeden w ręku.
- Witaj synu – uśmiechnął się
Francesco. – Myślałem już, że się spóźnisz.
- Za nic nie przegapiłbym takiej
chwili – odpowiedział syn. – Czy wszystko jest już gotowe?
- Jeszcze nigdy nie byliśmy tak
gotowi do tej chwili – tym razem odezwała się Laura, jedna z dwóch dziewczyn w
grupie.
Laura była młodą szatynką w jego
wieku, włosy miała długie aż do pasa i zawsze zaplątywała je w wymyślne
warkocze dookoła głowy. Tym razem zrobiła z nich prosty warkocz.
- Za ile powinniśmy dostać sygnał? –
spytał ojciec patrząc na stary, brudny zegarek na ręku.
- Jakąś chwilę. Już zaraz południe –
odparła dziewczyna.
Wszyscy którzy zebrali się wśród
ruin Bazyliki czekali na znak, który miał nadejść od ich sojuszników z wyższego
piętra. Mieli oni się przedostać do najwyższego piętra miasta i wysadzić jedną
z łączących potężne wieżowce ulic. Wysadzony fragment miał spać na kolejną
ulicę niższego miasta, po czym obydwa spadające pociski miały zrobić dziurę w
przejściu do podmiasta. Z tamą grupa uderzeniowa na skradzionych ścigaczach
przedostać się do największego w całym mieście wieżowca, zmyślnej i potężnej
budowli Rady Redaktorów. W między czasie w różnych punktach miasta miały zostać
zdetonowane ładunki wybuchowe. Kiedy zamieszanie ogarnęło był ludzi, władze
miasta z pewnością tam skupią wszystkie siły policji i wojska. Wtedy rebelianci
uderzą, i zmienią losy świata.
Kiedy było już po dwunastej, nadal
nic się nie wydarzyło. Ludzie czekali, rozglądali się po „niebie”[1]
podmiasta, pochmurnym i pełnym unoszących się oparów. Niektórych zaczęło
ogarniać zwątpienie, czy cokolwiek się wydarzy. Może ich sojusznicy to tak
naprawdę oszuści? Zwykli kłamcy, przekupieni przez Radę chcącą nie dopuścić do
jakichkolwiek zamieszek. Aktualna sytuacja bardzo im odpowiadała zwłaszcza, że
pławili się w luksusach wśród chmur.
Czas mijał i nic się nie działo.
Wszyscy zaczęli już wątpić, że cokolwiek się wydarzy, kiedy właśnie nadszedł
ten moment. Dach podmiasta nad Placem Wygnańców zaczął się trząść i rozpadać.
Potężne szczeliny przeszły przez nietrwałe struktury, odpadki zaczęły spadać
niczym śmiertelna broń. Ludzie na dole zaczęli panikować i uciekać. Krzyczeli i
wrzeszczeli, ale uciekali. To było najważniejsze – żeby nikomu nie stała się
krzywda.
Ze szczelin zaczął się sączyć ogień.
Rozległ się potężny huk i oślepiające światło zabłysło w wyrwie. Na moment
Podmiasto stało się jasne jak nigdy dotąd. Gdy światło osłabło, potężne
fragmenty dachu spadły na sam dół. Wielki dziura onieśmielała swoim blaskiem.
Wreszcie im się udało. Droga na
powierzchnię stała otworem.
- Ruszamy! – wydał komendę
Francesco. – Nie dajmy im na siebie czekać!
Wszyscy jak jeden mąż odpalili swoje
silniki odrzutowe i ruszyli w stronę światła. Jeszcze nigdy nie byli na
powierzchni, całe ich życie skupiało się w mrocznych podziemiach. Teraz, jak
gdyby nigdy nic lecieli na powierzchnię.
Po niecałej minucie szybkiego lotu
wreszcie się to stało; ujrzeli światło. Dziura z której wylecieli znajdowała
się w samym środku środkowego piętra miasta. Również znajdował się tam potężny
plac, otoczony podstawami wieżowców które pięły się w górę. Tak samo jak na
dole szerzył się tutaj zamęt. Potężne fragmenty mostu który spadł z najwyższego
piętra leżały tu jeszcze ogarnięte ogniem.
- Nie rozchodzimy się! – krzyknął
Dominic, przyboczny Francesca. – Nie chcemy dać Radzie łatwego łupu. Razem, do
góry!
Grupa buntowników zebrała się razem,
po czym ruszyła w górę. Georg jeszcze nigdy nie czuł tyle wiatru we włosach, na
twarzy i gwiżdżącego w uszach. Mimo iż mieli do wykonania ważną misję, czuł się
wspaniale, jakby był aniołem.
Lecąc w stronę odległego mostu który
umożliwił im drogę ucieczki, po drodze słyszeli całą masę innych wybuchów. Trzy
wieżowce z lewej zaczęły wypuszczać z siebie kłęby dymu, a kilka z prawej już
ogarnął ogień. Wbrew pozorom były to tylko powierzchowne wybuchy które miały
bardziej wzniecić panikę i zamęt niż ogień i zniszczenie.
Gdzieś w oddali zabrzmiały syreny
policyjne. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Zamęt ogarnął cały środkowy
poziom, a jeszcze na dodatek przez dziurę z podmiasta wypłynęły fale uchodźców.
Zaczynało się prawdziwe piekło.
Po niecałych pięciu minutach lotu,
pokonali umowną granicę między trzecim poziomem miasta a drugim. W końcu prawie
dotarli do celu. Wielu z nich w tej chwili zostało na chwilę oślepionych, gdyż
tutaj dobiegało najwięcej światła ze wszystkich części. Było tu nawet widać
prawdziwe słońce gołym okiem.
Piękno i przepych tej części miasta
onieśmieliło wszystkich. Georg z zdziwienia otworzył usta. Wspaniałe wieżowce
świecące jak diamenty połączone były wspaniałymi unoszącymi się w powietrzu
ulicami ozdobionymi najróżniejszymi kwiatami i drzewami. Wyglądały niczym
przejście przez największy na świecie ogród botaniczny. Niektóre z wieżowców,
przeznaczone do części mieszkalnej, posiadały własne balkony z kolorową
roślinnością. Najbardziej w oczy rzucał się zajmujący przestrzeń równą kilku
wieżowcom budynek Rady Redaktorów. Nie był w ogóle jednolity; część budynku
była nowoczesna, część jak ze średniowiecza, niektóre fragmenty nie
przypominały niczego. Był po prostu nie powtarzalny.
Georg skierował się za swoim ojcem
właśnie w stronę tego wieżowca. To tam był ich cel – radio. Wszyscy przyśpieszyli
by nie tracić czasu. Po chwili znajdowali się przy tej części budynku która
przypominała XVIII wieczną kamienicę. Dominic wyciągnął zza pleców niewielką
bazookę i wycelował w okna. Pocisk śmignął im przed oczami i trafił prosto w
cel. Okno jednak nadal znajdowało się tam gdzie powinno. Pojawiło się na nim
kilka rys, gdzie nie gdzie coś chrupnęło.
Mężczyzna nie poddał się jednak.
Byli przygotowani na to, że wieżowiec może być trudny do sforsowania, dlatego
też nie wzięli pierwszej lepszej broni. Zanim szyba całkowicie pękła musieli
jeszcze wypuścić pięć pocisków.
Kiedy
wieżowiec stał już otworem wtargnęli do środka. Ku ich zaskoczeniu w środku nie
znajdowało się samo pomieszczenie Rady. Czekała ich natomiast niespodzianka pod
postacią całego oddziału żołnierzy najlepiej uzbrojonych w całym Rzymie.
Natychmiast rzucili się do ataku nie dając im nawet chwili do ogarnięcia
sytuacji. W natychmiastowej szarży poległo czterech żołnierzy rebeliantów.
Francesco natychmiast wydał rozkaz uformowania szyku, po czym ruszył kontratak.
- Georg! – to ojciec wołał chłopka.
– Synu, choć tu do mnie!
Trzymający się z tyłu nastolatek
przecisnął się do ojca.
- Nie przedrzemy się przez linię
obrony. Skądś dowiedzieli się, że zaatakujemy. Ty i Laura musicie znaleźć Radę
i zakończyć tą misję.
- Ale tato! Nie ma mowy żebyśmy cię
zostawili. Będę walczyć razem z tobą!
- Nie! I żadnych ale! – mężczyzna
zdawał się być sfrustrowany. – Natychmiast znajdziesz Radę i zniszczysz radio.
Georg ponuro skinął głową. Laura
która przysłuchiwała się rozmowie chwyciła go za rękę i poprowadziła do
bocznych drzwi omijając pole walki. Drzwi otworzyły się na czujnik ruchu,
ukazując długi korytarz wyłożony jedwabnym dywanem. Dziewczyna cały czas
trzymając go za rękę doprowadziła go do końca. W tym miejscu korytarz
rozszerzał się, ukazując mały hol. Na końcu stały potężne drzwi wysadzane
najdroższymi klejnotami. Podeszli do nich i się zatrzymali.
- Kiedy wejdziemy do środka, nie
będzie odwrotu. – Laura spojrzała mu prosto w oczy. – Musisz dotrzeć od radia
za wszelką cenę. Od czasu swojego stworzenia radio nie było ulepszane ani
naprawiane w obawie, że zostanie zniszczone. Wpakuj w nie tyle serii ile
zdołasz i zwiewamy.
- Jasna sprawa – Georg starał się
nie okazywać strachu.
Po tej wymianie zdań zbliżyli się do
panelu kontrolnego drzwi otwierając je. Chwilę potem weszli do środka.
Ich oczom ukazało się potężne pomieszczenie. Było okrągłe i niesamowicie wysokie; sufit był prawie niewidoczny. Ściany były z gładkiego marmuru i nie posiadały żadnych ozdób. W centrum stał mały piedestał, na którym było niewielkie pudełko z przyciskami, pokrętłami i czarnym głośniczkiem. Dookoła w idealnym okręgu stało dziewięć większych piedestałów wykonanych ze srebra. Kończyły się one wielkimi poduszkami, na których siedziało ośmiu mężczyzn i jedna kobieta. Naprzeciwko wejścia znajdywał się najwyższy piedestał, zapewne należący do Naczelnego Redaktora. Ubrany w zmyślny strój pełen złoceń klejnotów zwisających zewsząd.
Ich oczom ukazało się potężne pomieszczenie. Było okrągłe i niesamowicie wysokie; sufit był prawie niewidoczny. Ściany były z gładkiego marmuru i nie posiadały żadnych ozdób. W centrum stał mały piedestał, na którym było niewielkie pudełko z przyciskami, pokrętłami i czarnym głośniczkiem. Dookoła w idealnym okręgu stało dziewięć większych piedestałów wykonanych ze srebra. Kończyły się one wielkimi poduszkami, na których siedziało ośmiu mężczyzn i jedna kobieta. Naprzeciwko wejścia znajdywał się najwyższy piedestał, zapewne należący do Naczelnego Redaktora. Ubrany w zmyślny strój pełen złoceń klejnotów zwisających zewsząd.
- Tak jak przepowiedzieliśmy –
odezwała się kobieta. – Poddani zbuntowali się przeciwko władcom i przyszli
odebrać radio.
- I tak nic im to nie da – zaśmiał
się Naczelny Redaktor. – Ich koniec również został przepowiedziany.
Naczelny zdawał się pewny siebie; na
jego twarzy malowała się pogarda, a jego głos brzmiał szyderczo.
Laura spojrzała w jego stronę.
Napotkał jej spojrzenie i odwzajemnił. Skinęła głową. To znak, by wykonał swoją
część planu.
- Nic wam nie dadzą głupie
przepowiednie – warknęła dziewczyna. – Wasze rządy tyrani i niesprawiedliwości
kończą się tutaj!
W sali rozległ się śmiech.
- A jak zamierzasz tego dokonać,
dziewczynko? – spytał pełnym pogardy głosem jeden z mężczyzn zasiadających w
Radzie po prawej.
Gdy te słowa rozbrzmiały w sali, u
podstaw potężne piedestały otworzyły się i z każdego wyszedł jeden człowiek.
Mieli na sobie srebrne, błyszczące hełmy i wspaniałe zbroje z durstali
niespotykane nigdzie indziej. W rękach dzierżyli długie kostury jarzące się na
końcach światłem.
- Zabijcie dziewczynę – powiedział
Redaktor. – Chłopiec może nam się przydać.
Potem wszystko wydarzyło się
błyskawicznie. Żołnierze rzucili się w kierunku Laury wymachując kosturami. Jeden
skupił się na Georgu. Chłopak szybkim ruchem wyciągnął mini-karabin który
trzymał za pasem i wycelował w żołnierza. Nie było szans by to badziewie
przedziurawiło pancerz, dlatego wycelował w odkrytą część twarzy i nacisnął
spust. Ledwo zauważalny pocisk śmignął i zmasakrował twarz mężczyźnie. Pociski
tego typu były specjalnie stworzone, by po dotknięciu materii wybuchały kwasem.
Żrąca substancja wgryzła się w twarz i zamiast krzyku dało się słyszeć tylko
zdławione charczenie.
Po wyeliminowaniu przeciwnika Georg
ruszył w kierunku radia. Spojrzał na Laurę. Dziewczyna dzielnie walczyła z
napastnikami. W dłoni dzierżyła długi sztylet którym wymachiwała raniąc każdego
po kolei. W drugiej trzymała podobny do chłopca karabinek, którym utrzymywała
mężczyzn na odległość. Kiedy dostrzegła jego spojrzenie, podtrzymała je przez
chwilę; ta chwila wystarczyła by ośmiu mężczyzn rzuciło się na nią zgodnie.
Dziewczyna upadła pod ciężarem tylu ciał i zdawało się, że to już jej koniec.
Starając się o niej nie myśleć,
Georg wymierzył idealnie w stronę skrzynki, kiedy powstrzymał go przeraźliwy
krzyk.
- Nie rób tego! – Naczelny Redaktor
wyglądał jakby miał wybuchnąć. – Czy nie widzisz, że to wielka szansa dla
ludności? Nie widzisz ile dobrego zdziałaliśmy za pomocą radia? Czy nie
widzisz, ile zła zostało powstrzymane zanim na dobre wykiełkowało? Sprowadzasz
na nas koniec!
Chłopak się zaśmiał.
- Tak, z pewnością to robię –
powiedział po czym wpakował całą serię kwasowych pocisków w drewnianą skrzynkę.
Pudło zaczęło świecić dziurami i
błyszczeć kwasem. Przez chwilę nie działo się nic. Przez chwilę pomyślał, że
zawiódł i radia nie da się zniszczyć. Ale zaraz potem stało się coś
niesamowitego. Radio wybuchło, a w jego miejscu powstała niewielka plama.
Świeciła się i obracała wydając z siebie trzaski i huki. Potem wszystko dookoła
niej zaczęło ciągnąć w jej kierunku.
Dziura dosłownie chłonęła wszystko.
Piedestały uczestników Rady zaczęły się kruszyć i frunąć w stronę nowego źródła
mocy. Ściany zaczęły trzeszczeć i wpadać do tajemniczej dziury, która
powiększała się z każdym momentem. Wkrótce cała ósemka żołnierzy
przygniatających Laurę wyfrunęło w powietrze i wpadło do dziury. Naczelny
Redaktor wśród własnych wrzasków przerażenia sam znalazł tam swój koniec.
Jednak co było najdziwniejsze? Georg
cały czas stał na swoim miejscu zupełnie nie odczuwając skutków dziury. Tak
samo jak Laura. Dziewczyna wstała i podeszła do niego.
- Co się dzieje? – spytała
przerażona.
- Gdybym wiedział, z pewnością bym
ci powiedział – odparł chłopak rozbawiony tym, że nawet w takiej chwili ułożył
rym. – Chociaż zdaje mi się, że to cholerstwo zaraz wybuchnie.
Dziura cały czas się powiększała. Ze
środka dobiegało wycie i wypływał niebieski ogień.
Georg chwycił Laurę za rękę i
spojrzał jej prosto w oczy; dostrzegł w nich to samo przerażenie, które zdjęło
i jego.
- Wiesz Laura... – zaczął, ale
dziewczyna położyła mu palec na ustach, po czym zbliżyła się i delikatnie
pocałowała.
- Nic nie mów.
Po tych słowach dziura w miejscu
piedestału urosła do takich rozmiarów, że nie wytrzymała. Rozległ się potężny
huk i niesamowita światłość zmiotła ich z powierzchni.
Dla kogoś, kto oglądał w tej chwili
wieżowiec z zewnątrz, mogło się to wydawać niesamowite. Mniej więcej z samego
środka wydobyło się krystaliczne światło które rozsadziło wszystko dookoła.
Górna część budynku pozbawiona spoiwa z dolną zaczęła powoli opadać
przechylając się na bok. Wkrótce potem uderzyła w resztę wieżowca wgniatając
się w niego i przewracając się na kolejny obok. Reszta była jak domino;
wieżowce po kolei się zgarniały i spadały w dół. Tak zakończyła się wielka
kariera Rzymu, miasta metropolii zagubionego we własnych sidłach.
***
Po zniszczeniu radia,
powstała potężna wyrwa w czasie która zagarnęła wszystkich i wszystko. Gdy już
zamknęła swoje paszcze, okazało się, że czas cofnął się do momentu
eksperymentów Guglielma nad przesyłaniem fal radiowych. Tym razem jednak nie
odkrył on przypadkiem, że swoimi eksperymentami otworzyć portal w czasie.
Okazało się, że zniszczenie radia poskutkowało, a rezultat był wspaniały, choć
nikt z obecnych tego nie mógł doczekać, gdyż czas się cofnął a oni nawet się
nie urodzili. Jednak cena okazała się wysoka. Później, kiedy nasi bohaterowie
już się narodzili, Georg nigdy nie spotkał Laury ani wielu innych członków
powstania. Ale to już zupełnie inna historia.
Koniec
By ułatwić wyobrażenie sobie
tamtego Rzymu z roku 2374 umieszczam tutaj
prowizoryczny rysunek mojej wizji.
1 Podmiasto wbudowane było w głąb
ziemi, i od góry przykryte było całkowicie środkowym piętrem miasta. Tylko
niewielki procent społeczności podmiasta widział prawdziwe niebo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz