sobota, 18 stycznia 2014

Radiowa wycieczka przez czas

  
Wstęp


Kiedy w XIX wieku włoski naukowiec Guglielmo Marconi eksperymentował nad przesyłaniem fal radiowych, zdarzyła się rzecz dotychczas niespotykana. W pewnym momencie doświadczenia pomiędzy punktami, z których przesyłano fale, wytworzyła się niesamowita energia. Zewsząd zaczęły błyskać i strzelać kolorowe iskry, tworząc powiększającą się szczelinę znikąd. Była to najprawdziwsza szczelina w czasie. Guglielmo wszedł do środka i przeniósł się w czasie. Przestraszony, że znajduje się wśród średniowiecznych zamków, wskoczył z powrotem do szczeliny, która jeszcze się nie zamknęła. Zszokowany tym co odkrył, postanowił pracować nad tym w sekrecie. Wkrótce potem skonstruował pierwsze urządzenie odbiorczo-nadawcze, które było efektem jego długiej i żmudnej pracy wśród częstego przemieszczania się w czasie. Tak naprawdę, rzekome „radio” było prawdziwym cudeńkiem wartym miliony – portalem do podróży w czasie. Dzięki temu urządzeniu można było cofać się w czasie i dokonywać rzeczy, które nie mogły się dokonać. Często niosło to za sobą poważne skutki, zwane „paradoksem czasu”. Jednak Guglielmo nie dbał o to, zaślepiony tym jak wielkie korzyści może ze sobą przynieść to cudeńko. Wkrótce cały świat obiegła wiadomość, że we Włoszech znajduje się wspaniała maszyna zdolna przenosić w czasie. Miliony ściągały do Guglielma, chcąc skorzystać z wynalazku. I tak na ziemi rozpętało się prawdziwe piekło...

Chętnych do skorzystania w podróży w czasie nie brakowało. Wynalazca zaczął opływać w pieniądze, a tymczasem dookoła niego rozpętywała się prawdziwa wojna. Kraje, od wieków ze sobą walczące, zabiegały o skorzystanie z wynalazku, by cofnąć się w czasie i najzwyczajniej wyeliminować przeciwników. Wkrótce okazało się, że wojnę stuletnią wygrali Anglicy, że krzyżacy i Polacy byli w najlepszych stosunkach, a I wojna światowa w ogóle nie wybuchła. Tak wśród ludzi szerzył się zamęt i zniszczenie. Z dnia na dzień znikali ludzie, a inni powracali, jak gdyby nigdy nic. W miejscu wielu budowli pojawiały się puste miejsca, gdyż architekci mogli się okazać czyimiś przypadkowymi wrogami lub też po prostu dla zabawy ktoś ich zabił.
Wkrótce jednak znaleźli się też wrogowie podróży w czasie. Mała grupa ludzi zjednoczonych wspólnym celem zdecydowała się zgładzić Guglielma. Tak wspaniały wynalazca, za którego sprawą świat wylądował na skraju samozniszczenia, zginął zabity pod osłoną nocy. Jednak Guglielmo zostawił po sobie spadkobiercę – Brunona Marconiego. Pierworodny obiecał, że nie popełni tego samego błędu co ojciec i wykorzysta maszynę w słusznym celu. I odtąd wspaniałe radio zostało wykorzystywane tylko w dobrych celach, a miliardy zgromadzone przez rodzinę naukowców zostały wydane na odbudowę wszystkich miast, które ucierpiały przez podróże w czasie...


 Rzym, Rok 2374


            Od czasu kiedy zaprzestano niepotrzebnych podróży w czasie, społeczeństwo zaczęło się rozwijać w zastraszającym tempie. Ponieważ podróże można było też wykonywać w przyszłość, a nie tylko w przeszłość, często za zgodą Rady Redaktorów i Naczelnego Redaktora by rozwiązać problem nurtujący ludność wysyłano ekipę która miała z przyszłości zaczerpnąć rozwiązania problemów. Pomijając oczywiście kwestie,  w których przekupna rada łaknąca bogactw wysyłała różnych architektów i naukowców mających zaczerpnąć plany z przyszłości na lepszą teraźniejszość. W ten sposób miasta zamieniały się w potężne metropolie, a dotychczasowe „drapacze chmur” były teraz niczym mróweczki, w porównaniu do nowych, potężnych i niezrównanych wieżowców.
Z powodu przeludnień, miasta dzieliły się na trzy piętra według ustalonych standardów, które trochę przypominały średniowieczny podział miasta. Najwyższe piętro, wśród chmur zajmowała tak zwana „szlachta”, czyli bogate rodziny biznesmenów, polityków i innych wpływowych ludzi, którzy pławili się w luksusach potężnych luksusowych willi w wieżowcach, pełnych balkonów na wspaniałe ulice unoszące się w powietrzu. Drugie piętro było przeznaczone dla tych dużo biedniejszych ludzi, wszystkich robotników i ludzi pracujących oraz ich rodzin. Najniższe piętro, zwane „podmiastem” schodziło daleko w głąb ziemi. To tam wśród ciemności i brudu zamieszkali wszyscy biedacy, chorzy i starzy. Tu ściągnęli również wszyscy który zostali bez pracy, dachu nad głową, oraz środków na utrzymanie się do życia. Tu też mieszkał Georg.

***

            Jak każdego popołudnia po skończonej pracy na zmywaku, 16-letni Georg udał się brudnymi i zaśmieconymi ulicami w stronę Placu Wygnańców. Całe wieki temu, kiedy Rzym znajdował się jeszcze na poziomie ziemi, czyli dzisiejszego podmiata, znajdował się tu Plac Św. Piotra na terenie Państwa Kościelnego – Watykanu. Dzisiaj znajdowały się tu jedynie mroczne, opuszczone i zaniedbane ruiny tego, co kiedyś nazywało się Bazyliką Św. Piotra.
            Jako że plac zajmował wolną przestrzeń, która była na wagę złota w podmieście, ludzie zorganizowali tutaj jeden wielki targ. Każdego dnia zbierało tutaj mnóstwo ludzi, chcących kupić resztki wspaniałej żywności którą dostarczano tutaj z najwyższego piętra miasta. Niektórzy szukali tu też pracy, a inni chcieli coś sprzedać.
            Georg szedł przez plac w stronę Bazyliki, starając się ignorować natrętnych sprzedawców wspaniałej jakości zgniłych pomidorów albo „prawie” czystego mięsa. Smuciło go to, że ci ludzie żywili się resztkami z stołu tych, którzy mieszkali wyżej, choć byli tymi samymi ludźmi. To straszne, jak daleko może się posunąć człowiek dla tylko i wyłącznie własnego dobra. W tym celu zmierzał właśnie w kierunku Bazyliki. By tak jak jego pradziadek, który zgładził Guglielma, tak teraz jeśli będzie trzeba zgładzić jego dziedzica. By zakończyć tyranię toczącą tym miastem i przywrócić równość ludziom.
            Gdy przekroczył próg świątyni, w środku wszyscy już na niego czekali. Dostrzegł swojego ojca i podszedł do niego.
            Francesco był wysokim i umięśnionym facetem z potężnymi ramionami. Czasami Georgowi zdawało się, że ktoś go musiał rozciągać, bo nieprawdopodobne wydawało się jak szerokie były jego barki. Ojciec miał włosy do ramion, niechlujnie przystrzyżoną brodę oraz prosty strój: cenny pancerz z durstali, który był lekki i nie krępował ruchu, ale świetnie chronił, białą (a przynajmniej taki był jej pierwotny kolor) koszulę, jeansy pełne łat oraz wielkie wojskowe buciory. Przez ramię miał przełożone jak reszta mężczyzn dwa karabiny skradzione z przez buntowników z zbrojowni z drugiego piętra, oraz jeszcze jeden w ręku.
            - Witaj synu – uśmiechnął się Francesco. – Myślałem już, że się spóźnisz.
            - Za nic nie przegapiłbym takiej chwili – odpowiedział syn. – Czy wszystko jest już gotowe?
            - Jeszcze nigdy nie byliśmy tak gotowi do tej chwili – tym razem odezwała się Laura, jedna z dwóch dziewczyn w grupie.
            Laura była młodą szatynką w jego wieku, włosy miała długie aż do pasa i zawsze zaplątywała je w wymyślne warkocze dookoła głowy. Tym razem zrobiła z nich prosty warkocz.
            - Za ile powinniśmy dostać sygnał? – spytał ojciec patrząc na stary, brudny zegarek na ręku.
            - Jakąś chwilę. Już zaraz południe – odparła dziewczyna.
            Wszyscy którzy zebrali się wśród ruin Bazyliki czekali na znak, który miał nadejść od ich sojuszników z wyższego piętra. Mieli oni się przedostać do najwyższego piętra miasta i wysadzić jedną z łączących potężne wieżowce ulic. Wysadzony fragment miał spać na kolejną ulicę niższego miasta, po czym obydwa spadające pociski miały zrobić dziurę w przejściu do podmiasta. Z tamą grupa uderzeniowa na skradzionych ścigaczach przedostać się do największego w całym mieście wieżowca, zmyślnej i potężnej budowli Rady Redaktorów. W między czasie w różnych punktach miasta miały zostać zdetonowane ładunki wybuchowe. Kiedy zamieszanie ogarnęło był ludzi, władze miasta z pewnością tam skupią wszystkie siły policji i wojska. Wtedy rebelianci uderzą, i zmienią losy świata.
            Kiedy było już po dwunastej, nadal nic się nie wydarzyło. Ludzie czekali, rozglądali się po „niebie”[1] podmiasta, pochmurnym i pełnym unoszących się oparów. Niektórych zaczęło ogarniać zwątpienie, czy cokolwiek się wydarzy. Może ich sojusznicy to tak naprawdę oszuści? Zwykli kłamcy, przekupieni przez Radę chcącą nie dopuścić do jakichkolwiek zamieszek. Aktualna sytuacja bardzo im odpowiadała zwłaszcza, że pławili się w luksusach wśród chmur.
            Czas mijał i nic się nie działo. Wszyscy zaczęli już wątpić, że cokolwiek się wydarzy, kiedy właśnie nadszedł ten moment. Dach podmiasta nad Placem Wygnańców zaczął się trząść i rozpadać. Potężne szczeliny przeszły przez nietrwałe struktury, odpadki zaczęły spadać niczym śmiertelna broń. Ludzie na dole zaczęli panikować i uciekać. Krzyczeli i wrzeszczeli, ale uciekali. To było najważniejsze – żeby nikomu nie stała się krzywda.
            Ze szczelin zaczął się sączyć ogień. Rozległ się potężny huk i oślepiające światło zabłysło w wyrwie. Na moment Podmiasto stało się jasne jak nigdy dotąd. Gdy światło osłabło, potężne fragmenty dachu spadły na sam dół. Wielki dziura onieśmielała swoim blaskiem.
            Wreszcie im się udało. Droga na powierzchnię stała otworem.
            - Ruszamy! – wydał komendę Francesco. – Nie dajmy im na siebie czekać!
            Wszyscy jak jeden mąż odpalili swoje silniki odrzutowe i ruszyli w stronę światła. Jeszcze nigdy nie byli na powierzchni, całe ich życie skupiało się w mrocznych podziemiach. Teraz, jak gdyby nigdy nic lecieli na powierzchnię.
            Po niecałej minucie szybkiego lotu wreszcie się to stało; ujrzeli światło. Dziura z której wylecieli znajdowała się w samym środku środkowego piętra miasta. Również znajdował się tam potężny plac, otoczony podstawami wieżowców które pięły się w górę. Tak samo jak na dole szerzył się tutaj zamęt. Potężne fragmenty mostu który spadł z najwyższego piętra leżały tu jeszcze ogarnięte ogniem.
            - Nie rozchodzimy się! – krzyknął Dominic, przyboczny Francesca. – Nie chcemy dać Radzie łatwego łupu. Razem, do góry!
            Grupa buntowników zebrała się razem, po czym ruszyła w górę. Georg jeszcze nigdy nie czuł tyle wiatru we włosach, na twarzy i gwiżdżącego w uszach. Mimo iż mieli do wykonania ważną misję, czuł się wspaniale, jakby był aniołem.
            Lecąc w stronę odległego mostu który umożliwił im drogę ucieczki, po drodze słyszeli całą masę innych wybuchów. Trzy wieżowce z lewej zaczęły wypuszczać z siebie kłęby dymu, a kilka z prawej już ogarnął ogień. Wbrew pozorom były to tylko powierzchowne wybuchy które miały bardziej wzniecić panikę i zamęt niż ogień i zniszczenie.
            Gdzieś w oddali zabrzmiały syreny policyjne. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Zamęt ogarnął cały środkowy poziom, a jeszcze na dodatek przez dziurę z podmiasta wypłynęły fale uchodźców. Zaczynało się prawdziwe piekło.
            Po niecałych pięciu minutach lotu, pokonali umowną granicę między trzecim poziomem miasta a drugim. W końcu prawie dotarli do celu. Wielu z nich w tej chwili zostało na chwilę oślepionych, gdyż tutaj dobiegało najwięcej światła ze wszystkich części. Było tu nawet widać prawdziwe słońce gołym okiem.
            Piękno i przepych tej części miasta onieśmieliło wszystkich. Georg z zdziwienia otworzył usta. Wspaniałe wieżowce świecące jak diamenty połączone były wspaniałymi unoszącymi się w powietrzu ulicami ozdobionymi najróżniejszymi kwiatami i drzewami. Wyglądały niczym przejście przez największy na świecie ogród botaniczny. Niektóre z wieżowców, przeznaczone do części mieszkalnej, posiadały własne balkony z kolorową roślinnością. Najbardziej w oczy rzucał się zajmujący przestrzeń równą kilku wieżowcom budynek Rady Redaktorów. Nie był w ogóle jednolity; część budynku była nowoczesna, część jak ze średniowiecza, niektóre fragmenty nie przypominały niczego. Był po prostu nie powtarzalny.
            Georg skierował się za swoim ojcem właśnie w stronę tego wieżowca. To tam był ich cel – radio. Wszyscy przyśpieszyli by nie tracić czasu. Po chwili znajdowali się przy tej części budynku która przypominała XVIII wieczną kamienicę. Dominic wyciągnął zza pleców niewielką bazookę i wycelował w okna. Pocisk śmignął im przed oczami i trafił prosto w cel. Okno jednak nadal znajdowało się tam gdzie powinno. Pojawiło się na nim kilka rys, gdzie nie gdzie coś chrupnęło.
            Mężczyzna nie poddał się jednak. Byli przygotowani na to, że wieżowiec może być trudny do sforsowania, dlatego też nie wzięli pierwszej lepszej broni. Zanim szyba całkowicie pękła musieli jeszcze wypuścić pięć pocisków.
Kiedy wieżowiec stał już otworem wtargnęli do środka. Ku ich zaskoczeniu w środku nie znajdowało się samo pomieszczenie Rady. Czekała ich natomiast niespodzianka pod postacią całego oddziału żołnierzy najlepiej uzbrojonych w całym Rzymie. Natychmiast rzucili się do ataku nie dając im nawet chwili do ogarnięcia sytuacji. W natychmiastowej szarży poległo czterech żołnierzy rebeliantów. Francesco natychmiast wydał rozkaz uformowania szyku, po czym ruszył kontratak.
            - Georg! – to ojciec wołał chłopka. – Synu, choć tu do mnie!
            Trzymający się z tyłu nastolatek przecisnął się do ojca.
            - Nie przedrzemy się przez linię obrony. Skądś dowiedzieli się, że zaatakujemy. Ty i Laura musicie znaleźć Radę i zakończyć tą misję.
            - Ale tato! Nie ma mowy żebyśmy cię zostawili. Będę walczyć razem z tobą!
            - Nie! I żadnych ale! – mężczyzna zdawał się być sfrustrowany. – Natychmiast znajdziesz Radę i zniszczysz radio.
            Georg ponuro skinął głową. Laura która przysłuchiwała się rozmowie chwyciła go za rękę i poprowadziła do bocznych drzwi omijając pole walki. Drzwi otworzyły się na czujnik ruchu, ukazując długi korytarz wyłożony jedwabnym dywanem. Dziewczyna cały czas trzymając go za rękę doprowadziła go do końca. W tym miejscu korytarz rozszerzał się, ukazując mały hol. Na końcu stały potężne drzwi wysadzane najdroższymi klejnotami. Podeszli do nich i się zatrzymali.
            - Kiedy wejdziemy do środka, nie będzie odwrotu. – Laura spojrzała mu prosto w oczy. – Musisz dotrzeć od radia za wszelką cenę. Od czasu swojego stworzenia radio nie było ulepszane ani naprawiane w obawie, że zostanie zniszczone. Wpakuj w nie tyle serii ile zdołasz i zwiewamy.
            - Jasna sprawa – Georg starał się nie okazywać strachu.
            Po tej wymianie zdań zbliżyli się do panelu kontrolnego drzwi otwierając je. Chwilę potem weszli do środka.
            Ich oczom ukazało się potężne pomieszczenie. Było okrągłe i niesamowicie wysokie; sufit był prawie niewidoczny. Ściany były z gładkiego marmuru i nie posiadały żadnych ozdób. W centrum stał mały piedestał, na którym było niewielkie pudełko z przyciskami, pokrętłami i czarnym głośniczkiem. Dookoła w idealnym okręgu stało dziewięć większych piedestałów wykonanych ze srebra. Kończyły się one wielkimi poduszkami, na których siedziało ośmiu mężczyzn i jedna kobieta. Naprzeciwko wejścia znajdywał się najwyższy piedestał, zapewne należący do Naczelnego Redaktora. Ubrany w zmyślny strój pełen złoceń klejnotów zwisających zewsząd.
            - Tak jak przepowiedzieliśmy – odezwała się kobieta. – Poddani zbuntowali się przeciwko władcom i przyszli odebrać radio.
            - I tak nic im to nie da – zaśmiał się Naczelny Redaktor. – Ich koniec również został przepowiedziany.
            Naczelny zdawał się pewny siebie; na jego twarzy malowała się pogarda, a jego głos brzmiał szyderczo.
            Laura spojrzała w jego stronę. Napotkał jej spojrzenie i odwzajemnił. Skinęła głową. To znak, by wykonał swoją część planu.
            - Nic wam nie dadzą głupie przepowiednie – warknęła dziewczyna. – Wasze rządy tyrani i niesprawiedliwości kończą się tutaj!
            W sali rozległ się śmiech.
            - A jak zamierzasz tego dokonać, dziewczynko? – spytał pełnym pogardy głosem jeden z mężczyzn zasiadających w Radzie po prawej.
            Gdy te słowa rozbrzmiały w sali, u podstaw potężne piedestały otworzyły się i z każdego wyszedł jeden człowiek. Mieli na sobie srebrne, błyszczące hełmy i wspaniałe zbroje z durstali niespotykane nigdzie indziej. W rękach dzierżyli długie kostury jarzące się na końcach światłem.
            - Zabijcie dziewczynę – powiedział Redaktor. – Chłopiec może nam się przydać.
            Potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Żołnierze rzucili się w kierunku Laury wymachując kosturami. Jeden skupił się na Georgu. Chłopak szybkim ruchem wyciągnął mini-karabin który trzymał za pasem i wycelował w żołnierza. Nie było szans by to badziewie przedziurawiło pancerz, dlatego wycelował w odkrytą część twarzy i nacisnął spust. Ledwo zauważalny pocisk śmignął i zmasakrował twarz mężczyźnie. Pociski tego typu były specjalnie stworzone, by po dotknięciu materii wybuchały kwasem. Żrąca substancja wgryzła się w twarz i zamiast krzyku dało się słyszeć tylko zdławione charczenie.
            Po wyeliminowaniu przeciwnika Georg ruszył w kierunku radia. Spojrzał na Laurę. Dziewczyna dzielnie walczyła z napastnikami. W dłoni dzierżyła długi sztylet którym wymachiwała raniąc każdego po kolei. W drugiej trzymała podobny do chłopca karabinek, którym utrzymywała mężczyzn na odległość. Kiedy dostrzegła jego spojrzenie, podtrzymała je przez chwilę; ta chwila wystarczyła by ośmiu mężczyzn rzuciło się na nią zgodnie. Dziewczyna upadła pod ciężarem tylu ciał i zdawało się, że to już jej koniec.
            Starając się o niej nie myśleć, Georg wymierzył idealnie w stronę skrzynki, kiedy powstrzymał go przeraźliwy krzyk.
            - Nie rób tego! – Naczelny Redaktor wyglądał jakby miał wybuchnąć. – Czy nie widzisz, że to wielka szansa dla ludności? Nie widzisz ile dobrego zdziałaliśmy za pomocą radia? Czy nie widzisz, ile zła zostało powstrzymane zanim na dobre wykiełkowało? Sprowadzasz na nas koniec!
            Chłopak się zaśmiał.
            - Tak, z pewnością to robię – powiedział po czym wpakował całą serię kwasowych pocisków w drewnianą skrzynkę.
            Pudło zaczęło świecić dziurami i błyszczeć kwasem. Przez chwilę nie działo się nic. Przez chwilę pomyślał, że zawiódł i radia nie da się zniszczyć. Ale zaraz potem stało się coś niesamowitego. Radio wybuchło, a w jego miejscu powstała niewielka plama. Świeciła się i obracała wydając z siebie trzaski i huki. Potem wszystko dookoła niej zaczęło ciągnąć w jej kierunku.
            Dziura dosłownie chłonęła wszystko. Piedestały uczestników Rady zaczęły się kruszyć i frunąć w stronę nowego źródła mocy. Ściany zaczęły trzeszczeć i wpadać do tajemniczej dziury, która powiększała się z każdym momentem. Wkrótce cała ósemka żołnierzy przygniatających Laurę wyfrunęło w powietrze i wpadło do dziury. Naczelny Redaktor wśród własnych wrzasków przerażenia sam znalazł tam swój koniec.
            Jednak co było najdziwniejsze? Georg cały czas stał na swoim miejscu zupełnie nie odczuwając skutków dziury. Tak samo jak Laura. Dziewczyna wstała i podeszła do niego.
            - Co się dzieje? – spytała przerażona.
            - Gdybym wiedział, z pewnością bym ci powiedział – odparł chłopak rozbawiony tym, że nawet w takiej chwili ułożył rym. – Chociaż zdaje mi się, że to cholerstwo zaraz wybuchnie.
            Dziura cały czas się powiększała. Ze środka dobiegało wycie i wypływał niebieski ogień.
            Georg chwycił Laurę za rękę i spojrzał jej prosto w oczy; dostrzegł w nich to samo przerażenie, które zdjęło i jego.
            - Wiesz Laura... – zaczął, ale dziewczyna położyła mu palec na ustach, po czym zbliżyła się i delikatnie pocałowała.
            - Nic nie mów.
            Po tych słowach dziura w miejscu piedestału urosła do takich rozmiarów, że nie wytrzymała. Rozległ się potężny huk i niesamowita światłość zmiotła ich z powierzchni.
            Dla kogoś, kto oglądał w tej chwili wieżowiec z zewnątrz, mogło się to wydawać niesamowite. Mniej więcej z samego środka wydobyło się krystaliczne światło które rozsadziło wszystko dookoła. Górna część budynku pozbawiona spoiwa z dolną zaczęła powoli opadać przechylając się na bok. Wkrótce potem uderzyła w resztę wieżowca wgniatając się w niego i przewracając się na kolejny obok. Reszta była jak domino; wieżowce po kolei się zgarniały i spadały w dół. Tak zakończyła się wielka kariera Rzymu, miasta metropolii zagubionego we własnych sidłach.

***

Po zniszczeniu radia, powstała potężna wyrwa w czasie która zagarnęła wszystkich i wszystko. Gdy już zamknęła swoje paszcze, okazało się, że czas cofnął się do momentu eksperymentów Guglielma nad przesyłaniem fal radiowych. Tym razem jednak nie odkrył on przypadkiem, że swoimi eksperymentami otworzyć portal w czasie. Okazało się, że zniszczenie radia poskutkowało, a rezultat był wspaniały, choć nikt z obecnych tego nie mógł doczekać, gdyż czas się cofnął a oni nawet się nie urodzili. Jednak cena okazała się wysoka. Później, kiedy nasi bohaterowie już się narodzili, Georg nigdy nie spotkał Laury ani wielu innych członków powstania. Ale to już zupełnie inna historia.


Koniec  

By ułatwić wyobrażenie sobie tamtego Rzymu z roku 2374 umieszczam tutaj  prowizoryczny rysunek mojej wizji.





                                                                                      Robert Płachta Kl. II D




1 Podmiasto wbudowane było w głąb ziemi, i od góry przykryte było całkowicie środkowym piętrem miasta. Tylko niewielki procent społeczności podmiasta widział prawdziwe niebo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz