Siedziałem
samotnie w ciemnym pokoju. Przez okno wpadał blady blask księżyca, a trzy
szafki znajdujące się w moim pokoju, przybierały dziwne kształty. Nawet nie
spoglądałem w kierunku lustra, wiszącego naprzeciwko drzwi. Nie ruszałem się z
łóżka, od bardzo dawna nie miałem tak miażdżącego uczucia strachu. Mimo że nie
pierwszy raz grożono mi śmiercią. Czytałem list chyba już z pięćdziesiąty raz.
Nagle role się odwróciły – to ja stałem się obiektem poszukiwań
poszukiwanego. Zaczęło się od zapłakanej
Jane, która wpadła do mojego biura dwunastego maja, gdzieś koło godziny
trzynastej trzynaście. Była drobniutka, miała krótko obcięte, czarne włosy i
wielkie piwne oczy. Przyszła w obdartej, niebieskiej sukience. Wyglądała
dokładnie tak, jak ją pamiętałem. Przyjaźniłem się z nią od wielu lat, znaliśmy
się jeszcze z czasów studiów. Miała całkiem sympatycznego męża, Johna.
-
John nie żyje! – wykrzyknęła tak głośno, że wszyscy pracownicy odwrócili się w
jej kierunku. Doznałem szoku i jednocześnie ataku złości, ale starałem się po
sobie tego nie poznać. Musiałem najpierw wysłuchać, co ma do powiedzenia.
- Co
się stało? – zapytałem wypranym z emocji głosem.
-
Nie uwierzysz! – zaczęła i mówiła przez najbliższe pół godziny, jak nie dłużej.
Okazało się, że Jane miała do pozałatwiania kilka spraw w mieście, więc
wyjechała wcześnie rano. Koło wpół do pierwszej w południe wróciła i zastała
Johnego siedzącego na kanapie, jak zwykle. Jednak gdy podeszła do niego, by
opowiedzieć mu o (niezmiernie interesującej…) kłótni z koleżanką, okazało się,
że mąż Jane nie żyje. Pojechałem niemal natychmiast, by obejrzeć zwłoki. Byłem
niezwykle zaintrygowany zabójstwem tak spokojnego człowieka, jakim był John.
Przyłożyłem się więc, lepiej niż zwykle, do przeszukania ciała. Ślady
zostawione po mordercy, dawały dużo do myślenia. Prócz zapałek, przy ciele
znalazłem nic innego, jak cyrograf. Przedstawiał on warunki współpracy z kimś o
nazwisku Lucy Hale z Chicago, a na dole podpisany został krwią. Porównałem i
zgadzało się, było to pismo Johna. Sama treść dotyczyła wyjazdu za granicę i
odnajdywaniu kogoś tam, kto podobno miał jakiś związek z katastrofą World Trade
Center, co miało być najgłębiej skrywaną tajemnicą. Z pozoru nie miało to
większego sensu, ale byłbym głupi, gdybym to zignorował. Oczywiście natychmiast
próbowaliśmy znaleźć Lucy Hale. Również oczywiste było, że nikt taki w Chicago
nie mieszkał, mimo iż miasto to było ogromne. Sprawę tę odłożyliśmy na bok (co
było ogromnym błędem) i zajęliśmy się przyczynami zgonu. Wyglądało na to, że
ktoś wepchnął Johnowi jakąś kartkę do gardła, a następnie rozciął mu brzuch w
poszukiwaniu jej. Niezbyt przyjemne, aczkolwiek to również było ważną wskazówką.
Przy sekcji zwłok znaleziono tę kartkę. Była to dalsza część cyrografu, która
była tą częścią religijną, dotyczącą Szatana. John wyraził zgodę uczestniczyć
we wszystkim, oddając duszę diabłu, jednak najwyraźniej nie wywiązał się z
umowy.
Po trafieniu
na jakieś tysiąc ślepych zaułków i po wykonaniu naprawdę ciężkiej pracy, w
końcu doszedłem do tego, kto jest mordercą. Ale to nie oznaczało końca,
oczywiście należało go też złapać. A to nie należało do najłatwiejszych zadań.
Wydawało się to być nawet najtrudniejszą rzeczą do zrobienia przy tej sprawie.
Z zimną krwią Johnego zamordował wspólnik Lucy Hale, Michael Hale. Tak jak
wcześniej przypuszczałem, mąż Jane nie wywiązał się z umowy i właśnie to było
głównym motywem zabójstwa. A Michael okazał się być bratem Lucy. Wykonywał
można powiedzieć tą „brudną robotę” w ich działalności. Ale odkryłem coś
jeszcze. Było znacznie więcej ofiar, przy których znaleziono cyrografy. Co
więcej, umarli dokładnie w ten sam sposób, co John. Kolejna ciekawostka – w
cyrografach zostały zawarte dokładne dane Lucy i Michaela. Jednak mimo iż ani
imiona, ani nazwiska wydają się nie być oryginalne, tacy ludzie nigdy nie
istnieli. Oczywiście od razu domyśliłem się, że podane nazwiska są fałszywe.
Ale jak to możliwe, że na całym świecie nie mieszkał ani jeden człowiek, który
by się tak nazywał? Już cały świat żył tą sprawą. Jednak potem, znienacka
znalazłem w mojej skrzynce list. Adresatem był Michael Hale. Byłem nawet nie
tyle zaskoczony, co przerażony. Chciał mi przekazać, że „dopadną również mnie”.
I na dodatek nie pisał o sobie i o Lucy. Napisał dokładnie: „dopadną również
ciebie”. Nie wiedziałem kto.
Teraz
siedziałem w ciemnym pokoju. Radio, które włączyłem by się uspokoić,
zatrzeszczało. Zaczyna się, pomyślałem. Słyszałem dookoła siebie dźwięki, jakby
ktoś biegał po całym domu, jednak nie odważyłem się nawet ruszyć. Słyszałem
pukanie w okna, ale nie patrzyłem w tamtą stronę. Do listu dołączony był
cyrograf, dokładnie takiej samej treści, jak wszystkich ofiar morderstw. A
najgorsze było to, że jak rano się obudziłem, był podpisany. Moją własną krwią,
moim własnym pismem...
Klaudyna Adamczak kl.2a
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz