poniedziałek, 9 lutego 2015

Dziś a wczoraj

Rodzinne wspomnienia - historia prawdziwa. Opowiedziała Emilia Pic

Dziś a wczoraj
Wczoraj zadzwoniła do mnie moja ciocia - w rodzinie nazywana Musią. Okazało się, że ma dla mnie bardzo fajną propozycje, żebym razem z nią pojechała na  spotkanie Żołnierzy Światowego Związku Armii Krajowej. Bardzo się ucieszyłam, że akurat mi ciocia złożyła tą propozycję, nie mogła się już doczekać tego piątku, kiedy razem z nią pojadę do Warszawy i będę mogła poznać świadków czasów wojny, tych, których dotąd znałam tylko z opowieści. Cały tydzień spałam jak na szpilkach i czekałam na wyjazd. W końcu doczekałam się tego dnia. Nad ranem wsiadłyśmy z ciocią do ekspresu, który punktualnie wyruszył z Dworca Głównego w Poznaniu.
     Po chwili podróży ciocia zaczęła wspominać czasy wojny: „Najpierw ucieczka przed nacierającymi wojskami niemieckimi, potem powrót do domu w Gnieźnie. Kilka dni później nad ranem w mieszkaniu zjawili się niemieccy mieszkańcy Gniezna wraz z żołnierzami. Tak zaczęła się nasza wojenna tułaczka. Obóz przesiedleńczy, wyjazd do Piotrkowa Trybunalskiego. W końcu trafiliśmy do bardzo skromnego i zniszczonego mieszkania po Żydach. Nie było w nim ani wody, ani ubikacji, tylko wilgoć na ścianach i pluskwy. Niedługo potem starsza siostra Ewa chwyciła kontakt z Organizacją. Z czasem kierowała łącznością konspiracyjną oraz pracą kancelarii sztabu dywersji. Ja jako 15-latka zostałam łączniczką. W grudniu 1940 roku w pokoju, w półmroku, nie widząc twarzy dowódców, odebrano od nas przysięgę. Od tego czasu nazywano mnie „Małą”, a siostra przyjęła pseudonim „Emilia”. Niewielkie mieszkanie rodziców, w którym były dwa wejścia, idealnie nadawało się na punkt kontaktowy.”
W tym momencie chyba przysnęłam. W miejscu mojej cioci pojawił się wujek. Troszkę zdziwił mnie ten fakt, bo on od dawna już nie żyje. „…Mała i inne dziewczyny walczyły bez broni w ręku. Ja niestety się z nią nie rozstawałem i musiałem  nieraz jej użyć. Przed wojną ukończyłem Szkołę Oficerską, więc zasady walki nie były mi obce. Zaczęliśmy od zdobywania broni, potem broniliśmy ludność, wykonując wyroki na konfidentach i okupantach, niszczyliśmy dokumentacje wywozu Polaków na roboty oraz nadzoru rolnego. Paliliśmy tartaki, niszczyliśmy posterunki niemieckie, zaopatrywaliśmy partyzantów w lesie. W Boże Narodzenie 1944 roku odwiedziłem chorą matkę, po chwili aresztowało mnie Gestapo. Były przesłuchania, bicie, potem transport, w czasie nalotu pociąg zatrzymał się, wtedy udała się ucieczka. Parę dni później przeszedł front. I znów ucieczka, aresztowanie,  ukrywanie się”. W tym momencie ciocia obudziła mnie, mówiąc, że już połowa drogi do Warszawy i żebym tak nie chrapała, ale i tak dalej zasnęłam.
 Obok mnie usiadła nieznana mi postać.
- A Pan kim jest? – spytałam.
- Jestem Witold Pic, ale ty z pewnością nie możesz mnie pamiętać.  Moje życie zakończyło się w marcu 1943 roku podczas akcji przewożenia broni. Walczyłem w kampanii wrześniowej, później przez Węgry, Włochy, Francję przedostałem się do Anglii. Bardzo chciałem wrócić do Polski, by z bronią w ręku walczyć z wrogiem. Najszybsza droga wiodła przez szkolenie Cichociemnych. Do Polski zostałem zrzucony na początku 1943 roku. Wtedy poznałem łączniczkę, którą niedługo później poślubiłem. Mój niewielki oddział wysadził 3 pociągi Niestety, ostatnim razem odwrót nam się nie udał.  Trafiła  mnie śmiertelna kula, kiedy ranny osłaniałem odwrót przyjaciół, pochowano mnie w polu, przy drodze….
Obudziłam się, nie zdążyłam panu Picowi zadać nawet jednego pytania. Opowiedziałam cioci o snach, ona oczywiście wiedziała, kogo spotkałam i dodała: „Każdy z nich za swoje zasługi wojenne otrzymał Krzyż Virtuti Militari oraz Krzyż Walecznych”.  Pociąg właśnie zatrzymał się na peronie.

Po godzinie przyglądałam się grupie starszych ludzi. Trudno uwierzyć, jak pogmatwane były ich losy, ilu stracili przyjaciół, ilu zabili wrogów. Dziś mówią, że cieszą się wolnością swojej ojczyzny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz