niedziela, 29 maja 2016

detektyw Julia Harasimczyk

Harasimczyk Julia
klasa 1b

Sprawozdanie z obserwacji Andrzeja Kmicica

         Wasza Książęca Mość -  po otrzymaniu zadania, aby obserwować poczynania i zamiary Andrzeja Kmicica,  podstępem dostałam się do klasztoru na Jasnej Górze. Od razu przystąpiłam do działania. W przebraniu mieszczanki obserwowałam Kmicica. Wydawał mi się jakiś dziwny. Z tego co wiedziałam na jego temat od Waszej Książęcej Mości to to, że był hultajem, narwańcem, czasami nieprzewidywalny, a jak go poznałam to tak jakbym zobaczyła kogoś innego... spokojny, pokorny i tajemniczy. Było też coś dziwnego: ja śledziłam Kmicica, a wszyscy w klasztorze wołali na niego Babinicz. Nie wiedziałam co to oznacza, ale obiecałam sobie, że wyjaśnię również i to.
            W tym czasie w klasztorze i na murach można było zauważyć wyraźne przygotowania do obrony Jasnej Góry. Nasi żołnierze byli coraz bliżej, a zachowanie zarówno zakonników, księży jak i ludności cywilnej można było określić jako spokojne. Dało się odnieść wrażenie, że każdy wiedział, co ma robić, jak postępować, co mówić. Zauważyłam, że Kmicic spędzał dużo czasu z przeorem Kordeckim. Ich spotkania odbywały się zazwyczaj za zamkniętymi drzwiami, rozmowy były prowadzone szeptem, bez świadków albo tylko w towarzystwie zaufanych ludzi. Doszłam do wniosku, że ksiądz Kordecki wiedząc o wojennym doświadczeniu Kmicica, jego wiedzy, umiejętnościach strategicznych znalazł w jego osobie sprzymierzeńca i chciał to wykorzystać w walce z naszą armią.
Prawdę mówiąc zaangażowanie Kmicica przyprawiło mnie o zawrót głowy. Już pierwszego dnia dał się poznać jako wspaniały strzelec. Kule z jego broni trafiały kolejnych naszych żołnierzy, swoimi celnymi strzałami niszczył również nasze armaty i inne działa. Walka z twierdzą, jaką okazał się klasztor, przypominała walkę z wiatrakami. Nasi żołnierze strzelali, ściągaliśmy nowe posiłki, mieliśmy nadzieję, że każdy kolejny atak z naszej strony zakończy tę bitwę, ale klasztor wydawał się nie do zdobycia. Mówiono, że mury klasztorne mimo wielu uszczerbków po ostrzałach „same się naprawiały”. Taka sytuacja trwała wiele dni,  tygodni. Każdy nasz ruch, każde nasze kolejne działanie było tematem do rozmów Kordeckiego i Kmicica. Szczegółowo omawiali nasze postępowanie, analizowali i wyciągali wnioski. Doszli do takiej perfekcji, że miałam wrażenie, że przewidywali to co my zrobimy następnego dnia. Kmicic z dnia na dzień czuł się coraz pewniej w swojej roli, do tego stopnia, że pewnej nocy wraz z najbardziej oddanymi mu ludźmi wybrał się poza mury klasztoru aby na własne oczy zobaczyć jak wygląda sytuacja w naszym obozie.
Ich wyprawa skończyła się dla nas niezbyt pomyślnie. Obrońcy klasztoru mordowali naszych ludzi, niszczyli działa, a co najważniejsze pozbawili życia inżyniera de Fossisa, który odpowiadał za oblężenie. To spowodowało, że w naszych oddziałach rozprzestrzeniła się panika i niepokój. Nasze dowództwo zaczęło rozmawiać z obrońcami klasztoru o poddaniu się . Przedstawiali różne propozycje, ale przeor Kordecki wszystko odrzucał. W jego decyzjach utwierdzał go oczywiście Kmicic, który z reguły podejmował wszystkie decyzje dotyczące walki. Niesamowite było to, ze Kmicic miał taką zdolność zjednywania sobie ludzi, umiejętność podporządkowywania sobie innych, że nikt nie śmiał przeciwstawiać się jego decyzjom. Gdy okazało się, że nasze szanse na zdobycie Jasnej Góry maleją z dnia na dzień, wojsko Waszej Książęcej Mości traciło nadzieję, lecz gdy dotarło do nich wielkie i ciężkie działo zwane Kolubryną ich wiara w zwycięstwo powróciła. Kule wypluwane z  jej paszczy niosły postrach i zniszczenie pośród mieszkańców Jasnej Góry. To działo przyprawiło Kmicica o niepokój, ale po rozmowie z księdzem  Kordeckim na jego twarzy pojawił się chytry i podstępny uśmiech.
Ta mina bardzo mnie zaniepokoiła. Tu muszę przyznać, że nie wiedziałam czego się po tym spodziewać. Wieczorem nadal zachodziłam w głowę co o tym myśleć. Dopiero nocą wszystko się wyjaśniło, ale było już za późno na jakiekolwiek działanie. Okazało się, że ktoś wysadził naszą wielką armatę. Mogłam tylko przypuszczać, że był to Kmicic. Później potwierdziło się to, czego się domyślałam. Kmicica w klasztorze już nikt nie widział, nikt nie wiedział co się z nim stało, prawdopodobnie zginął podczas tego niecodziennego czynu. Ślad po nim zaginął.
            Wtedy to ludzie zaczęli chętniej o nim mówić i dowiedziałam się  czegoś co mi też nie dawało spokoju. Czy Kmicic to Kmicic, czy Kmicic to Babinicz. Jedno było jasne – Kmicic i Babinicz to jedna i ta sama osoba. Kmicic przybrał to nazwisko chcąc ukryć się przed przeszłością. Chciał pod nazwiskiem Babinicza rozpocząć nowe życie, lepsze życie. Robił to wszystko podobno dla jakiejś kobiety. A ponieważ nie dawał znaku życia i wszyscy uznali go za zmarłego przestałam się tym dalej zajmować. Ale jeżeli Wasza Książęca Mość życzyłaby sobie abym sprawdziła czy Kmicic rzeczywiście zginął i znalazła dowody jego śmierci to oczywiście mogę się dalej zająć tą sprawą.



                                                              Z poważaniem
                                                              
                                                                                             Detektyw Julia Harasimczyk

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz