Harasimczyk Julia
klasa 1b
Sprawozdanie z obserwacji Andrzeja Kmicica
Wasza Książęca Mość - po otrzymaniu zadania, aby obserwować
poczynania i zamiary Andrzeja Kmicica,
podstępem dostałam się do klasztoru na Jasnej Górze. Od razu
przystąpiłam do działania. W przebraniu mieszczanki obserwowałam Kmicica.
Wydawał mi się jakiś dziwny. Z tego co wiedziałam na jego temat od Waszej
Książęcej Mości to to, że był hultajem, narwańcem, czasami nieprzewidywalny, a
jak go poznałam to tak jakbym zobaczyła kogoś innego... spokojny, pokorny i
tajemniczy. Było też coś dziwnego: ja śledziłam Kmicica, a wszyscy w klasztorze
wołali na niego Babinicz. Nie wiedziałam co to oznacza, ale obiecałam sobie, że
wyjaśnię również i to.
W
tym czasie w klasztorze i na murach można było zauważyć wyraźne przygotowania
do obrony Jasnej Góry. Nasi żołnierze byli coraz bliżej, a zachowanie zarówno
zakonników, księży jak i ludności cywilnej można było określić jako spokojne.
Dało się odnieść wrażenie, że każdy wiedział, co ma robić, jak postępować, co
mówić. Zauważyłam, że Kmicic spędzał dużo czasu z przeorem Kordeckim. Ich
spotkania odbywały się zazwyczaj za zamkniętymi drzwiami, rozmowy były
prowadzone szeptem, bez świadków albo tylko w towarzystwie zaufanych ludzi.
Doszłam do wniosku, że ksiądz Kordecki wiedząc o wojennym doświadczeniu
Kmicica, jego wiedzy, umiejętnościach strategicznych znalazł w jego osobie
sprzymierzeńca i chciał to wykorzystać w walce z naszą armią.
Prawdę
mówiąc zaangażowanie Kmicica przyprawiło mnie o zawrót głowy. Już pierwszego
dnia dał się poznać jako wspaniały strzelec. Kule z jego broni trafiały
kolejnych naszych żołnierzy, swoimi celnymi strzałami niszczył również nasze
armaty i inne działa. Walka z twierdzą, jaką okazał się klasztor, przypominała
walkę z wiatrakami. Nasi żołnierze strzelali, ściągaliśmy nowe posiłki,
mieliśmy nadzieję, że każdy kolejny atak z naszej strony zakończy tę bitwę, ale
klasztor wydawał się nie do zdobycia. Mówiono, że mury klasztorne mimo wielu
uszczerbków po ostrzałach „same się naprawiały”. Taka sytuacja trwała wiele
dni, tygodni. Każdy nasz ruch, każde
nasze kolejne działanie było tematem do rozmów Kordeckiego i Kmicica.
Szczegółowo omawiali nasze postępowanie, analizowali i wyciągali wnioski. Doszli
do takiej perfekcji, że miałam wrażenie, że przewidywali to co my zrobimy
następnego dnia. Kmicic z dnia na dzień czuł się coraz pewniej w swojej roli,
do tego stopnia, że pewnej nocy wraz z najbardziej oddanymi mu ludźmi wybrał
się poza mury klasztoru aby na własne oczy zobaczyć jak wygląda sytuacja w
naszym obozie.
Ich
wyprawa skończyła się dla nas niezbyt pomyślnie. Obrońcy klasztoru mordowali
naszych ludzi, niszczyli działa, a co najważniejsze pozbawili życia inżyniera
de Fossisa, który odpowiadał za oblężenie. To spowodowało, że w naszych
oddziałach rozprzestrzeniła się panika i niepokój. Nasze dowództwo zaczęło
rozmawiać z obrońcami klasztoru o poddaniu się . Przedstawiali różne
propozycje, ale przeor Kordecki wszystko odrzucał. W jego decyzjach utwierdzał
go oczywiście Kmicic, który z reguły podejmował wszystkie decyzje dotyczące
walki. Niesamowite było to, ze Kmicic miał taką zdolność zjednywania sobie
ludzi, umiejętność podporządkowywania sobie innych, że nikt nie śmiał
przeciwstawiać się jego decyzjom. Gdy okazało się, że nasze szanse na zdobycie
Jasnej Góry maleją z dnia na dzień, wojsko Waszej Książęcej Mości traciło
nadzieję, lecz gdy dotarło do nich wielkie i ciężkie działo zwane Kolubryną ich
wiara w zwycięstwo powróciła. Kule wypluwane z
jej paszczy niosły postrach i zniszczenie pośród mieszkańców Jasnej
Góry. To działo przyprawiło Kmicica o niepokój, ale po rozmowie z księdzem Kordeckim na jego twarzy pojawił się chytry i
podstępny uśmiech.
Ta mina
bardzo mnie zaniepokoiła. Tu muszę przyznać, że nie wiedziałam czego się po tym
spodziewać. Wieczorem nadal zachodziłam w głowę co o tym myśleć. Dopiero nocą
wszystko się wyjaśniło, ale było już za późno na jakiekolwiek działanie.
Okazało się, że ktoś wysadził naszą wielką armatę. Mogłam tylko przypuszczać,
że był to Kmicic. Później potwierdziło się to, czego się domyślałam. Kmicica w
klasztorze już nikt nie widział, nikt nie wiedział co się z nim stało,
prawdopodobnie zginął podczas tego niecodziennego czynu. Ślad po nim zaginął.
Wtedy
to ludzie zaczęli chętniej o nim mówić i dowiedziałam się czegoś co mi też nie dawało spokoju. Czy
Kmicic to Kmicic, czy Kmicic to Babinicz. Jedno było jasne – Kmicic i Babinicz
to jedna i ta sama osoba. Kmicic przybrał to nazwisko chcąc ukryć się przed
przeszłością. Chciał pod nazwiskiem Babinicza rozpocząć nowe życie, lepsze
życie. Robił to wszystko podobno dla jakiejś kobiety. A ponieważ nie dawał
znaku życia i wszyscy uznali go za zmarłego przestałam się tym dalej zajmować.
Ale jeżeli Wasza Książęca Mość życzyłaby sobie abym sprawdziła czy Kmicic
rzeczywiście zginął i znalazła dowody jego śmierci to oczywiście mogę się dalej
zająć tą sprawą.
Z poważaniem
Detektyw Julia Harasimczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz