wtorek, 5 stycznia 2016

Pech - Monika Błażejewska

,,Pech”


           Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać .
          To był mój pechowy dzień . Nie tak wyobrażałam sobie najważniejszy moment w moim życiu. Byłam bardzo zestresowana. W podróż poślubną mieliśmy udać się do Japonii. Ogromna sala zamówiona, jedzenie przygotowane, goście zaproszeni wszystko było dużo wcześniej zaplanowane. Moja starsza siostra Ludwika, doświadczona fryzjerka i charakteryzatorka odpowiadała za to, żeby wszystko poszło po naszej myśli.
Robert, mój przyszły małżonek pracował w dużej korporacji razem z moją najlepszą przyjaciółką Martą. To właśnie ona nas ze sobą poznała. Tego feralnego dnia Robert właśnie wracał z pracy do domu, kiedy ja byłam w domu mojej mamy, bo właśnie tam przygotowywałam się do ślubu. Niestety w tym samym czasie zdarzyła się tragedia, którą oboje zapamiętamy do końca życia.
Na skrzyżowaniu ulicy Podgórnej i Małopolskiej dnia 15 grudnia, w dniu swojego ślubu, Robert miał tragiczny wypadek samochodowy. Ta wiadomość odmieniła moje życie. Zaraz po tym kiedy byłam już ubrana w piękną białą sukienkę, uczesana w warkocz i mocno umalowana, a on powinien już dawno tu być, przerażona Marta zadzwoniła do mnie i powiedziała tak :
-       Halo? Monika? Robert miał wypadek.
-       Co? Ale jak? Gdzie? Kiedy? Czy on żyje? - zdziwiona odpowiedziałam.
-       Tak, ale jest w ciężkim stanie i właśnie go operują. Przyjeżdżaj tu szybko!
-       Tak…. tak już jadę. Czekaj tam na mnie.
Właśnie wtedy uświadomiłam sobie że przed chwilą napiłam się alkoholu i nie mogę jechać samochodem. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Wybiegłam z domu i, ponieważ tuż za rogiem mieliśmy dworzec autobusowy, to w ostatniej chwili pięknie umalowana i w sukni ślubnej wskoczyłam do autobusu. W drodze byłam tak przestraszona, że się popłakałam. Nagle w połowie drogi autobus stanął w ogromnym korku. Stwierdziłam że nie mogę czekać, ponieważ może być to moja ostatnia szansa, aby zobaczyć mojego narzeczonego. Wstałam z miejsca, powiedziałam kierowcy, żeby otworzył drzwi i gwałtownie wyskoczyłam. Zaczęłam biec co sił w nogach, aż w końcu dotarłam na miejsce. Cała zdyszana podbiegłam do pielęgniarki i powiedziałam:
-       Pół godziny temu przywieźli tu mojego narzeczonego Roberta Pilarka po wypadku samochodowym
-       Mhm... tak, tak, drugie piętro, sala 67.
-       Dziękuje bardzo.
Na górze czekała już na mnie Marta, a moi rodzice i niedoszli teściowie byli już w drodze. Od razu rzuciłam się jej w ramiona i znowu zaczęłam ryczeć jak dziecko.
Nie wiedziałam co robić. Wtedy przyjechali moi rodzice, a z sali operacyjnej wyszedł pan doktor. Oznajmił nam, że z Robertem nie jest tak źle jak przypuszczał i operacja się udała. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Niedługo potem mogłam go zobaczyć i porozmawiać z nim.
                Nasz ślub odbył się kilka miesięcy później. Tego dnia jeszcze bardziej się o niego bałam, ponieważ teraz, gdyby coś takiego wydarzyło się ponownie, to nie tylko ja straciła bym męża, ale i nasze dziecko ojca.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz