wtorek, 5 stycznia 2016

Nowy dom - Weronika Bukowiak


                                                                              „NOWY DOM”

Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Nie wiedziałam co robić. Strasznie się bałam. Myślałam, że mnie znajdą. Byłam już tak blisko celu. Pociąg ruszył ze strasznym stukotem. Stacja stawała się coraz bardziej odległa. Wagon był pusty i ciemny. Trochę się uspokoiłam, ale nadal miałam uczucie strachu, jakby ktoś mnie ciągle gonił i był tuż za mną.Usiadłam. Schowałam głowę między kolana i próbowałam się zdrzemnąć.
Nagle, usłyszałam głos.
- Nie bój się, jesteś już bezpieczna.
Wstałam i z przerażeniem krzyknęłam.
- Kto to?!
Z ciemnego końca wagonu wyszła chuda, rozczochrana i brudna dziewczyna. Miała może z czternaście lat. Była tak samo przerażona jak ja. Spod jej rozczochranych włosów opadających na twarz spoglądały na mnie z niepewnym uśmiechem wielkie, błękitne oczy.
- Jestem Zosia.
- Nie zrobię ci krzywdy, nie bój się - powiedziała.
Wcale się nie bałam, ale moje zdziwienie budziło niepokój.
- Co tu robisz, dlaczego milczałaś, kim jesteś?- pytałam.
- Jestem sierotą. Moi rodzice zginęli podczas ataku obcych. Jestem sama. Mam trochę jedzenia, chcesz? Na pewno jesteś głodna.
Byłam zdziwiona i ciągle czułam się niepewnie. Przez ostatni rok wędrowałam sama. Byłam jak odludek. Ale nie miałam w ustach nic od doby.
- Poproszę, chętnie zjem- odpowiedziałam.
Zosia okazała się dobrym człowiekiem i towarzyszem. Była jak ja, samotna                  i przestraszona. Jechała pociągiem od wielu dni w kierunku miasta SUN OF CITY, które podobno jako jedyne przetrwało atak.
Zosia opowiadała, że jest to miejsce, do którego udają się ludzie, aby rozpocząć wszystko od nowa. Miasto otoczone jest wielkimi murami. Jest bezpieczne.
Pomimo wygranej z obcymi, wciąż wielu z nich niestety pozostało na ziemi i w dalszym ciągu sieją spustoszenie i są niebezpieczni. Poczułam w sercu wielką radość, że od dzisiaj nie będę już sama.
Pociągiem jechałyśmy jeszcze dwa dni. Podróż nas wyczerpała. Czułyśmy nieogarnięty głód. Woda się skończyła. Postanowiłyśmy wysiąść i iść na poszukiwania. Wiedziałyśmy, że bez wody długo nie przeżyjemy.
Okolica, w której wysiadłyśmy, była spustoszona. Wokół nie było żywej duszy. Wiatr huczał między pustymi domami. Wioskę otaczał wielki las. Obeszłyśmy najpierw wszystkie domy. Szukałyśmy jedzenia, wody pitnej i przydatnych narzędzi. Niestety niewiele znalazłyśmy. Domy zostały splądrowane dawno temu. Udałyśmy się więc do lasu. Zdawałyśmy sobie sprawę, że aby przeżyć, będziemy musiały polować. Żadna z nas wcześniej tego nie robiła. Wiedziałyśmy jednak, że musimy dać radę.
Las był piękny. Cichy i spokojny, żył dalej swoim życiem, jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Po wielu próbach udało nam się upolować zająca, ale tylko dlatego, że utknął w dole. Byłyśmy szczęśliwe, nie czułyśmy żalu, byłyśmy wdzięczne, że możemy coś zjeść. Po drodze w lesie nazbierałyśmy mnóstwo jagód, borówek i jeżyn. Do naczyń, które znalazłyśmy w wiosce, nalałyśmy po brzegi wody ze źródełek.
Byłyśmy najedzone i byłyśmy razem.
Nastał kolejny dzień. Obudził nas dziwny hałas.
- Co to?- powiedziała Zosia
- Nie mam pojęcia- odpowiedziałam.
- Ale lepiej się schowajmy.
Schowałyśmy się za krzakiem. Serca nam biły jak oszalałe. Nagle zza drzew pojawili się obcy. Byli straszni. Wysocy na co najmniej dwa metry. Mieli popielaty kolor skóry, małe oczy i wielkie ręce. Wyglądali jak potwory i z pewnością nimi byli. Szli razem, pewni siebie. Nie mieli broni. Wyglądali na zmęczonych i głodnych.
- Spójrz, tam są dzieci! - krzyknęła Zosia.
Faktycznie. Za nimi, w szeregu szły dzieci, w wieku od sześciu do ośmiu lat. Były brudne i przestraszone. Buzie miały zapłakane, a rączki związane.
Zosia zaczęła płakać.
- Dokąd je zabierają?- wykrztusiła przez łzy.
- Nie wiem- odpowiedziałam.
- Ale nie pozwolimy im na to.
- Spójrz, jest ich tylko dwóch. Widać, że są w drodze od dłuższego czasu. Na pewno są zmęczeni i głodni. Pójdziemy za nimi, a kiedy zasną, uwolnimy dzieci i uciekniemy.
- Tak jest- odpowiedziała bez zastanowienia Zosia.
- Musimy im pomóc, koniecznie.
W jej głosie słychać było desperację, lecz pomimo strachu, który ją ogarniał, wiedziała, że tak trzeba. Nie mogłyśmy tak po prostu siedzieć w tych krzakach i nic nie zrobić.
Zapadł zmierzch. Po całym dniu długiej wędrówki obcy wreszcie się zatrzymali i zarządzili odpoczynek. Już po paru minutach słychać było chrapanie jednego z nich. Drugi natomiast, miał stać na warcie. Był jednak tak zmęczony, że jego powieki robiły się coraz cięższe, aż w końcu usnął.
- Teraz, musimy ruszać natychmiast - powiedziałam.
- Ruszajmy - odpowiedziała Zosia.
Zbliżyłyśmy się jak najbliżej dzieci. Było ciemno i robiło się coraz zimniej.
- Hej, hej - szeptałyśmy w kierunku dzieci.
Nagle jedno z nich nas ujrzało. Spojrzało swoimi przerażonymi oczami w naszym kierunku, ale milczało. Podeszłam z nożem w ręce, który znalazłam w jednym z domów w wiosce i zaczęłam rozcinać pętle z rąk dzieci. Po kolei, jedno dziecko po drugim odsyłałam w kierunku Zosi, która czekała na nie schowana. Kiedy uwolniłyśmy wszystkie dzieci, zaczęłyśmy szybkim krokiem uciekać. Musiałyśmy być bardzo cicho, żeby nie zbudzić obcych.
Dzieci było dwanaścioro. Biegły za nami posłusznie. Były cichutko. Nie odzywały się nawet słówkiem. Wiedziały, że to zbyt ryzykowne.
- Biegnijmy wzdłuż torów. Może uda nam się złapać jakiś pociąg. Szybko, szybko- wołałam.
- Słyszycie…..
- Stukot kół, to pociąg- zawołałam.
- Faktycznie, chyba ktoś nad nami czuwa- krzyknęła szczęśliwa Zosia.
To był pociąg towarowy. W ostatniej chwili zdążyliśmy na stację.
- Udało się! Udało się!- krzyczałam.
Dzieciaki zaczęły skakać i biegać po wagonie. W ich oczach wreszcie było widać radość. Po chwili wszystkie rzuciły się na nas i zaczęły nas przytulać. Dziękowały ze łzami w oczach. Wtedy zrozumiałyśmy jak wiele udało nam się dokonać.
Pociągiem jechałyśmy przez kolejne kilka godzin. Nagle, pociąg się zatrzymał. Wyjrzałam przez okno i nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Moim oczom ukazał się piękny widok. Wielki mur, o którym opowiadała Zosia.
- Dotarłyśmy do SUN OF CITY!- krzyczałam.
- To niesamowite, dotarłyśmy do celu.
Wysiedliśmy z pociągu. Każdy patrzył i przecierał oczy ze zdumienia. Nagle brama się otworzyła. Stała w niej starsza, uśmiechnięta pani w siwych, długich włosach. Uśmiechała się do nas życzliwie a po jej policzku spływały łzy.
- Dzieci! - krzyknęła.
- Przybyły do nas dzieci! - powtórzyła. Była wzruszona naszym widokiem. Wszystkich mocno wyściskała i zaprosiła do miasta.
- Zapraszam- powiedziała.
- Od dzisiaj to wasz dom. Będziecie tu bardzo szczęśliwi, a najważniejsze, to będziecie tu bezpieczni.
Miasto było piękne. Czyste i zadbane. Ludzie byli bardzo życzliwi. Każdy nas serdecznie witał. Już w pierwszych chwilach poczułyśmy się naprawdę jak w domu.
Wiedziałyśmy, że nasza wędrówka dobiegła końca, że wszystkie złe chwile są za nami. Pragnęłyśmy tylko położyć się w ciepłym i czystym łóżku, zjeść ciepły posiłek i wypić gorące mleko do snu. Nastał dla nas nowy dzień. Jedno tylko nie uległo zmianie. Nasza przyjaźń i miłość. Wiedziałyśmy, że choćby nie wiadomo co się działo, choćby miał się skończyć świat, ja i Zosia będziemy już zawsze razem. 


                                                                       Weronika Bukowiak, kl. Ia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz