,, Skok życia
"
Skoczyłam w ostatniej
chwili, serce tłukło mi jak oszalałe, myślałam, że wyskoczy mi z klatki
piersiowej. Nie tak to miało wyglądać, nogi po prostu odmawiały mi
posłuszeństwa, gdyby nie delikatne pchnięcie w plecy straciłabym całe tygodnie
przygotowań...
Kiedy wuj Maciej
stanął w drzwiach naszego domu, było wiadomo, że trzeba szykować się na jakieś
nowe wyzwania . Maciej to starszy brat mojego taty, niespokojny duch, ciągle
gna po świecie, a kiedy już wróci, to wymyśla różne, nowe zajęcia. Jego włosy
są zawsze rozwiane tak, jakby łapał wiatr przygody, oczy łagodne i wesołe. Jest
szczupły i żwawy, jego skóra wiecznie opalona dodaje mu urody. Ubiera się jak
nastolatek, przez co wygląda na o wiele młodszego niż jest .
- Hej rodzinko, mam świetny plan - zawołał od progu .
- Super, opowiadaj - odrzekłam .
- Czy masz aktualne badania lekarskie, no wiesz te sportowe, co robiłaś
na zawody jeździeckie.
- Mam, ale skoro potrzebne badania, to pewnie będzie coś ekstremalnego - powiedziałam
przerażona pomysłem Macieja .
- Słuchaj, kiedy byłem w Indiach kopać studnie, poznałem chłopaka z
Poznania, instruktora spadochroniarstwa, który chce nauczyć mnie skakać ze
spadochronem - Maciej mówił bardzo szybko, bo kiedy był podekscytowany, to
słowa same wylatywały mu z ust - pomyślałem, że byłoby super spędzić trochę
czasu razem zanim wyjadę do Nepalu.
- Świetnie, ale raczej rodzice się nie zgodzą, wiesz jaka mama jest
bojąca, a ojciec już na sam widok samolotu dostaje mdłości.
- Porozmawiam z nim, to jest duża szansa, przecież takie kursy są
strasznie drogie, a my byśmy mieli darmowo, to ich przekona - powiedział wujek
i pobiegł do ogrodu, gdzie byli rodzice. Następnego dnia wczesnym rankiem jechałam z Maciejem na lotnisko.
Byłam bardzo podekscytowana, wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy opowiem w
szkole moim koleżankom, że skakałam ze spadochronem. Szliśmy pewnym krokiem w
stronę samolotu. Miało być jak na filmach. Z zadumy wyrwał mnie głos Macieja.
- Hej koleżanko, pobudka, jesteśmy na miejscu.
Przywitał nas znajomy wujka i zaprowadził do jednego z hangarów stojących
na lotnisku. Okazało się, że do skoków trzeba się solidnie przygotować i nie
wystarczy jeden dzień .
- Wujku nie mówiłeś, że będę musiała zrywać się przez tyle dni o szóstej
rano, przecież są wakacje - powiedziałam z wyrzutem. Maciej tylko się roześmiał
- daj spokój, to będzie przygoda twojego życia, a zresztą rodzice zgodzili się
pod warunkiem, że dostaniesz trochę w kość.
- Dzięki za taką przygodę, ale
skoro już tu jestem to podejmuję wyzwanie. - Odpowiedziałam trochę naburmuszona
.
Po wielu dniach
ciężkich treningów byłam gotowa do skoku mojego życia.
Kombinezon nie był
tak elegancki jak to sobie wyobrażałam na początku. Im bliżej podchodziliśmy do
samolotu, tym bardziej ogarniało mnie dziwne uczucie. Do tej pory ćwiczyliśmy
tylko na ziemi i różnych symulatorach. Wstydziłam się głośno przyznać do swoich
uczuć, bo nasza grupa była sympatyczna, ale i bardzo ambitna. Ściszyłam głos i powiedziałam:
- Wujku, chyba nie dam rady.
Spojrzał na mnie tymi
wesołymi oczami, ścisnął mi dłoń - dasz radę. Po wejściu do samolotu otrzymaliśmy
ostatnie instrukcje.
- Pamiętajcie, skaczcie nad
wyznaczonym celem, nie opóźniać wyskoków, bo jak minie komuś kolejka, to nie
będę zawracał, poza tym nie mam zamiaru szukać was po całej okolicy, waszym
celem jest wielka łąka.
Kiedy samolot osiągnął
odpowiednią wysokość, zaczęliśmy ustawiać się w kolejce do drzwi, które zostały
otwarte. Do oczu napłynęły mi łzy - co ja zrobiłam, chyba zwymiotuję –
pomyślałam. W tym momencie poczułam ucisk dłoni wujka:
– Pamiętaj, będę zaraz za tobą,
jesteś świetnie przygotowana. Piotr, drugi instruktor, skacze przed tobą więc masz asystę.
W tym momencie zobaczyłam w
oddali ziemię, chciałam się wycofać , ale już było za późno, poczułam delikatne
pchnięcie i już było po wszystkim...
Kiedy spadochron się
otworzył, a lot wyrównał, uspokoiłam się i zaczęłam obserwować okolicę z lotu
ptaka. Pola wyglądały jak małe kartki papieru pokolorowane na zielono i żółto.
Las wydawał się małymi krzaczkami, zobaczyłam nawet jezioro, które było
oddalone od mojego domu o ładne trzydzieści kilometrów, a z tej wysokości
wyglądało jakby było blisko, ale najpiękniejsze było po prostu niebo i chmury,
które w zachodzącym słońcu lśniły niczym różowe waty cukrowe. Błękit nieba
powoli przeistaczał się w pomarańcz, a ja leciałam jak na skrzydłach. Choć skok
nie trwał długo, zaledwie parę minut, to wrażenia były niezapomniane. Maciej miał
rację, to był skok mojego życia, a wspólny czas spędzony na przygotowywaniach
pozwolił mi jeszcze lepiej poznać mojego wujka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz