Wskoczyłam
w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę
wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać... Jednak to był mój
ostateczny pomysł. Cała kuchnia była... tak naprawdę już jej nie było! Szczerze
mówiąc, nigdy wcześniej nie byłam w piekarniku, ale tym razem okazał się jedyną
kryjówką przed tą nicością.
Rozejrzałam
się trochę. Byłam bardzo rozkojarzona, ale kiedy już wróciłam myślami na
ziemię, strasznie się zdziwiłam. Albo ja się skurczyłam, albo nasz piekarnik
nagle monstrualnie się powiększył. Czułam się, jakbym stała na środku wielkiej
hali. W kącie dostrzegłam ogromne pudło lodów truskawkowych. Było przewrócone i
nie miało wieczka. Kto w ogóle włożył te lody do piekarnika? Czy to miał być
jakiś głupi żart? Roztopione lody były rozlane niemal wszędzie. Zszokowana tym
wszystkim bez przerwy się rozglądałam, stawiając małe kroki. Moje usta cały
czas były otwarte. Niestety za późno zorientowałam się, że źle zrobiłam, idąc
przed siebie i patrząc jednocześnie w górę. Poślizgnęłam się w kałuży lodów
i niespodziewanie bardzo gwałtownie spłynęłam truskawkowo - mlecznym
wodospadem lodowym. Tego naprawdę się nie spodziewałam.
Już
prawie nie mogłam oddychać, ale na szczęście poczułam, że gdziekolwiek się
teraz znajduję, to na pewno nie spadam i mogę wypłynąć na powierzchnię.
Wydostałam się na brzeg. Od tych lodów cała się lepiłam! Ubranie - różowe,
włosy zlepione jak nigdy. Musiałam dokładnie przetrzeć oczy... Siedziałam
właśnie na jakiejś gigantycznej różowej łące!!! Różowa trawa?! Drzewa w kolorze
fuksji, niebo i chmury lekko brzoskwiniowe, a obok mnie płynie sobie
truskawkowa rzeka. Super.
- Gdzie jestem? Co to ma być?! Kraina wróżek?! -
wrzasnęłam, oburzona swoim aktualnym położeniem.
- Nie - odpowiedział mi cichy głosik. Spojrzałam za
siebie. Stało za mną coś, co wyglądało jak spora truskawka, ale tak naprawdę
nie sięgało mi do kolan.
- Kim jesteś? - zapytałam, wciąż lekko zdenerwowana.
Cisza.
- Kim jesteś?! - z krzykiem powtórzyłam swoje pytanie.
Stworek powoli zwrócił swój wzrok w moją stronę.
- Ja... Ja nie mam imienia. Jeśli chodzi o ciebie,
znajdujesz się właśnie w Truskawkowie.
- Że gdzie, przepraszam?
- W Truskawkowie. Bardzo rozległej, różowej krainie -
usłyszałam odpowiedź.
- Wiesz może, jak mogę się stąd wydostać? - zadałam
kolejne pytanie.
- Przykro mi, niestety nie wiem. Nigdy nie przekraczałem
granic Truskawkowa - przyznał ze smutkiem maluch.
Zrobiłam
kilka kroków przed siebie, jeszcze raz się rozejrzałam i głośno westchnęłam.
- Czy możesz coś dla mnie zrobić? Jestem bardzo
zmartwiony - powiedział cichutko.
- O co chodzi? - odparłam dość ostro.
- Dostałem list od strażnika południowej granicy
Truskawkowa, która znajduje się bardzo daleko od nas. Napisał mi, żebym uciekał
na północ, tylko, że ja nie wiem kompletnie, gdzie to jest, a poza tym tu mam
swój mały domek. Mniejsza z tym. W liście była informacja o bardzo
niebezpiecznym zanieczyszczeniu naszej truskawkowej rzeki. Przez to rzeką nie
płyną lody, tylko błoto, które sprawia, że wszystko po obu jej stronach
momentalnie gnije! Na szczęście to błoto jest tak gęste, że wypełnia rzekę
bardzo powoli, ale i tak przeczuwam, że mam niewiele czasu.
- Co mam zrobić? - zapytałam zdezorientowana.
- Proszę cię, żebyś dotarła do tamtej granicy i otworzyła
tamę blokującą dopływ świeżych lodów. One wyeliminują błoto! Strażnik pewnie
już dawno uciekł.
- Chyba nie mam już nic do stracenia... W porządku, pójdę
tam - powiedziałam stanowczo.
Wędrowałam
przez cały dzień, noc przespałam na trawniku. Kiedy się obudziłam, nie byłam
zachwycona. Mały truskawkowy stworek mówił prawdę! Czułam się jakbym była
właśnie na jakimś bagnie lub śmietnisku. Wszędzie czuć było zgniliznę.
- Muszę się pospieszyć - pomyślałam.
Biegłam
brzegiem zanieczyszczonej rzeki, z czasem już truchtałam, bo nie starczało mi
sił. Byłam bardzo głodna. Wycieńczona najdłuższą wędrówką w moim życiu, już
niemal czołgałam się po ziemi, kiedy nagle dostrzegłam znak graniczny. Dotarłam
szczęśliwa do chatki strażnika. Tak jak myślałam, nie było go w środku.
Przyjrzałam się dokładnie miejscu, z którego wypływa truskawkowa rzeka. Nie
było tam żadnej tamy.
- No i co? Co teraz? - powiedziałam głośno jakby do
siebie - Gdzie jest ta tama?
- Tamę masz w sobie - usłyszałam kobiecy głos - Nie
powstrzymuj się przed sobą i pozytywnie otwórz na świat.
- Że co?! - przestraszyłam się.
- Masz to w sobie. Ja wiem, że tak jest. Twoją radość
blokuje stres, zdenerwowanie oraz złe nastawienie do innych ludzi. Poza tym,
nie tylko ludzi. Słyszałam, jak zwracałaś się do mieszkańca Truskawkowa. On chciał
cię tylko poprosić o pomoc, a ty źle go potraktowałaś. Zmień swoją postawę
życiową...
Wciąż
chodziłam w kółko i szukałam źródła tego głosu. Przecież to nie mogły być moje
myśli... Jaka tama? I dlaczego we mnie? Kto wypowiada te słowa? Pytań z każdą
chwilą gromadziło się coraz więcej, a ja miałam mętlik w głowie.
Spojrzałam
w niebo. Nagle przeleciało przeze mnie mnóstwo myśli. Widziałam w głowie złe
wspomnienia z przeszłości, nie tylko te z Truskawkowa. W jednej chwili wszystkie
ze mnie wyleciały, a ja poczułam się niesamowicie lekka... Nagle truskawkowe źródło
wytrysnęło na nowo, momentalnie całe Truskawkowo stało się różowe! Rzeka
płynęła teraz pod dużym ciśnieniem. Niespodziewanie rozprysnął się jej nadmiar,
tworząc mleczną fontannę, która uniosła mnie aż do nieba!
Co było
potem, nie pamiętam. Rano obudziłam się w zamrażarce, tuż obok pudełka pełnego
lodów truskawkowych. Były na swoim miejscu. Kiedy wyskoczyłam na podłogę,
zobaczyłam, że kuchnia jest już w całości, a ja jestem normalnych rozmiarów.
Całe szczęście! Nadal nie pojmowałam tego, co się wydarzyło. Po chwili
przypomniałam sobie, że wciąż jestem strasznie głodna, więc muszę koniecznie
coś zjeść. Obiecałam sobie, że na pewno nie będą to lody truskawkowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz