„NOWY
DOM”
Wskoczyłam
w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę
wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Nie
wiedziałam co robić. Strasznie się bałam. Myślałam, że mnie znajdą. Byłam już
tak blisko celu. Pociąg ruszył ze strasznym stukotem. Stacja stawała się coraz
bardziej odległa. Wagon był pusty i ciemny. Trochę się uspokoiłam, ale nadal
miałam uczucie strachu, jakby ktoś mnie ciągle gonił i był tuż za mną.Usiadłam.
Schowałam głowę między kolana i próbowałam się zdrzemnąć.
Nagle, usłyszałam
głos.
- Nie bój się, jesteś
już bezpieczna.
Wstałam i z
przerażeniem krzyknęłam.
- Kto to?!
Z ciemnego końca
wagonu wyszła chuda, rozczochrana i brudna dziewczyna. Miała może z czternaście
lat. Była tak samo przerażona jak ja. Spod jej rozczochranych włosów opadających
na twarz spoglądały na mnie z niepewnym uśmiechem wielkie, błękitne oczy.
- Jestem Zosia.
- Nie zrobię ci
krzywdy, nie bój się - powiedziała.
Wcale się nie bałam,
ale moje zdziwienie budziło niepokój.
- Co tu robisz,
dlaczego milczałaś, kim jesteś?- pytałam.
- Jestem sierotą. Moi
rodzice zginęli podczas ataku obcych. Jestem sama. Mam trochę jedzenia, chcesz?
Na pewno jesteś głodna.
Byłam zdziwiona i
ciągle czułam się niepewnie. Przez ostatni rok wędrowałam sama. Byłam jak
odludek. Ale nie miałam w ustach nic od doby.
- Poproszę, chętnie
zjem- odpowiedziałam.
Zosia
okazała się dobrym człowiekiem i towarzyszem. Była jak ja, samotna i przestraszona. Jechała
pociągiem od wielu dni w kierunku miasta SUN OF CITY, które podobno jako jedyne
przetrwało atak.
Zosia
opowiadała, że jest to miejsce, do którego udają się ludzie, aby rozpocząć
wszystko od nowa. Miasto otoczone jest wielkimi murami. Jest bezpieczne.
Pomimo
wygranej z obcymi, wciąż wielu z nich niestety pozostało na ziemi i w dalszym
ciągu sieją spustoszenie i są niebezpieczni. Poczułam w sercu wielką radość, że
od dzisiaj nie będę już sama.
Pociągiem
jechałyśmy jeszcze dwa dni. Podróż nas wyczerpała. Czułyśmy nieogarnięty głód.
Woda się skończyła. Postanowiłyśmy wysiąść i iść na poszukiwania. Wiedziałyśmy,
że bez wody długo nie przeżyjemy.
Okolica,
w której wysiadłyśmy, była spustoszona. Wokół nie było żywej duszy. Wiatr
huczał między pustymi domami. Wioskę otaczał wielki las. Obeszłyśmy najpierw
wszystkie domy. Szukałyśmy jedzenia, wody pitnej i przydatnych narzędzi.
Niestety niewiele znalazłyśmy. Domy zostały splądrowane dawno temu. Udałyśmy
się więc do lasu. Zdawałyśmy sobie sprawę, że aby przeżyć, będziemy musiały
polować. Żadna z nas wcześniej tego nie robiła. Wiedziałyśmy jednak, że musimy
dać radę.
Las
był piękny. Cichy i spokojny, żył dalej swoim życiem, jakby nigdy nic złego się
nie wydarzyło. Po wielu próbach udało nam się upolować zająca, ale tylko
dlatego, że utknął w dole. Byłyśmy szczęśliwe, nie czułyśmy żalu, byłyśmy
wdzięczne, że możemy coś zjeść. Po drodze w lesie nazbierałyśmy mnóstwo jagód,
borówek i jeżyn. Do naczyń, które znalazłyśmy w wiosce, nalałyśmy po brzegi
wody ze źródełek.
Byłyśmy
najedzone i byłyśmy razem.
Nastał
kolejny dzień. Obudził nas dziwny hałas.
- Co to?- powiedziała
Zosia
- Nie mam pojęcia-
odpowiedziałam.
- Ale lepiej się
schowajmy.
Schowałyśmy się za
krzakiem. Serca nam biły jak oszalałe. Nagle zza drzew pojawili się obcy. Byli
straszni. Wysocy na co najmniej dwa metry. Mieli popielaty kolor skóry, małe
oczy i wielkie ręce. Wyglądali jak potwory i z pewnością nimi byli. Szli razem,
pewni siebie. Nie mieli broni. Wyglądali na zmęczonych i głodnych.
- Spójrz, tam są
dzieci! - krzyknęła Zosia.
Faktycznie. Za nimi,
w szeregu szły dzieci, w wieku od sześciu do ośmiu lat. Były brudne i
przestraszone. Buzie miały zapłakane, a rączki związane.
Zosia zaczęła płakać.
- Dokąd je
zabierają?- wykrztusiła przez łzy.
- Nie wiem-
odpowiedziałam.
- Ale nie pozwolimy
im na to.
- Spójrz, jest ich
tylko dwóch. Widać, że są w drodze od dłuższego czasu. Na pewno są zmęczeni i
głodni. Pójdziemy za nimi, a kiedy zasną, uwolnimy dzieci i uciekniemy.
- Tak jest-
odpowiedziała bez zastanowienia Zosia.
- Musimy im pomóc,
koniecznie.
W jej głosie słychać
było desperację, lecz pomimo strachu, który ją ogarniał, wiedziała, że tak
trzeba. Nie mogłyśmy tak po prostu siedzieć w tych krzakach i nic nie zrobić.
Zapadł
zmierzch. Po całym dniu długiej wędrówki obcy wreszcie się zatrzymali i
zarządzili odpoczynek. Już po paru minutach słychać było chrapanie jednego z
nich. Drugi natomiast, miał stać na warcie. Był jednak tak zmęczony, że jego
powieki robiły się coraz cięższe, aż w końcu usnął.
- Teraz, musimy
ruszać natychmiast - powiedziałam.
- Ruszajmy -
odpowiedziała Zosia.
Zbliżyłyśmy się jak
najbliżej dzieci. Było ciemno i robiło się coraz zimniej.
- Hej, hej -
szeptałyśmy w kierunku dzieci.
Nagle jedno z nich
nas ujrzało. Spojrzało swoimi przerażonymi oczami w naszym kierunku, ale milczało.
Podeszłam z nożem w ręce, który znalazłam w jednym z domów w wiosce i zaczęłam
rozcinać pętle z rąk dzieci. Po kolei, jedno dziecko po drugim odsyłałam w
kierunku Zosi, która czekała na nie schowana. Kiedy uwolniłyśmy wszystkie
dzieci, zaczęłyśmy szybkim krokiem uciekać. Musiałyśmy być bardzo cicho, żeby
nie zbudzić obcych.
Dzieci
było dwanaścioro. Biegły za nami posłusznie. Były cichutko. Nie odzywały się
nawet słówkiem. Wiedziały, że to zbyt ryzykowne.
- Biegnijmy wzdłuż
torów. Może uda nam się złapać jakiś pociąg. Szybko, szybko- wołałam.
- Słyszycie…..
- Stukot kół, to
pociąg- zawołałam.
- Faktycznie, chyba
ktoś nad nami czuwa- krzyknęła szczęśliwa Zosia.
To był pociąg
towarowy. W ostatniej chwili zdążyliśmy na stację.
- Udało się! Udało
się!- krzyczałam.
Dzieciaki zaczęły
skakać i biegać po wagonie. W ich oczach wreszcie było widać radość. Po chwili
wszystkie rzuciły się na nas i zaczęły nas przytulać. Dziękowały ze łzami w
oczach. Wtedy zrozumiałyśmy jak wiele udało nam się dokonać.
Pociągiem
jechałyśmy przez kolejne kilka godzin. Nagle, pociąg się zatrzymał. Wyjrzałam
przez okno i nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Moim oczom ukazał się
piękny widok. Wielki mur, o którym opowiadała Zosia.
- Dotarłyśmy do SUN
OF CITY!- krzyczałam.
- To niesamowite,
dotarłyśmy do celu.
Wysiedliśmy z
pociągu. Każdy patrzył i przecierał oczy ze zdumienia. Nagle brama się
otworzyła. Stała w niej starsza, uśmiechnięta pani w siwych, długich włosach.
Uśmiechała się do nas życzliwie a po jej policzku spływały łzy.
- Dzieci! -
krzyknęła.
- Przybyły do nas
dzieci! - powtórzyła. Była wzruszona naszym widokiem. Wszystkich mocno
wyściskała i zaprosiła do miasta.
- Zapraszam-
powiedziała.
- Od dzisiaj to wasz
dom. Będziecie tu bardzo szczęśliwi, a najważniejsze, to będziecie tu
bezpieczni.
Miasto było piękne.
Czyste i zadbane. Ludzie byli bardzo życzliwi. Każdy nas serdecznie witał. Już
w pierwszych chwilach poczułyśmy się naprawdę jak w domu.
Wiedziałyśmy,
że nasza wędrówka dobiegła końca, że wszystkie złe chwile są za nami.
Pragnęłyśmy tylko położyć się w ciepłym i czystym łóżku, zjeść ciepły posiłek i
wypić gorące mleko do snu. Nastał dla nas nowy dzień. Jedno tylko nie uległo
zmianie. Nasza przyjaźń i miłość. Wiedziałyśmy, że choćby nie wiadomo co się
działo, choćby miał się skończyć świat, ja i Zosia będziemy już zawsze razem.
Weronika
Bukowiak, kl. Ia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz