niedziela, 29 maja 2016

Detektywi śledczy ruszyli w teren

Uczniowie klas pierwszych wcielili się w rolę detektywów śledczych i swe sprawozdania wysłali do szwedzkiego króla. Kogo śledzili? Andrzeja Kmicica, bohatera "Potopu" Sienkiewicza. Zachęcam do poczytania.


detektyw Maja Szymańska

Sprawozdanie
   Wasza Wysokość, Mości Królu Karolu X Gustawie.Tak jak Król chciał, pojechałam do Wodoktów „śledzić” Andrzeja Kmicica. Oto efekt mojej pracy, który mam nadzieję, że Królowi się spodoba. Jutro wyślę Królowi sprawozdanie z dzisiejszego śledztwa. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź Szanownego Króla.

Sprawozdanie z dnia 15. stycznia:
Godz. 19.00 Zaczęłam obserwację. Schowałam się za płotem domku należącego do panienki Aleksandry Billewiczówny w Wodoktach. Po pewnym czasie było słychać stukot kopyt.
19.08 Przyjazd pana Kmicica. Miał on na sobie gustowną czapkę, skórzane buty oraz elegancką koszulę- było widać, że jest z bogatego rodu. Przyjechał on na miejsce na koniu. Wkroczył na posiadłość panienki zmarznięty, lecz pewny siebie. Od razu przyszykowano mu miejsce na ogrzanie, oraz ucztę. Panienki w domu patrzyły na niego z podziwem oraz zazdrościły Oleńce przyszłego męża. Był on bardzo mężny oraz wydawał się dumny. Przez otwarte okno mogłam usłyszeć rozmowy Andrzeja Kmicica z domownikami. Mogę przez te konwersacje wywnioskować, że był on oczekiwany w tym domu od bardzo dawna.
19.13 Rozmowa przy uczcie Oleńki z Andrzejem. Była ona nim bardzo zauroczona. Przeczuwam, że ich miłość będzie gwałtownie kwitła. Przyszła mowa o ślubie. Ku mojemu zdziwieniu Aleksandra Billewiczówna nie była szczęśliwa z tego powodu, ponieważ wciąż przeżywała żałobę jej dziadka –Herakliusza Billewicza. Pan Kmicic jednak chciał go jak najszybciej. Myślę, że przez jego upór tak, czy siak ślub się odbędzie.
19.37 Przyszedł czas pożegnania. Andrzej Kmicic powiedział, że musi odwiedzić swoich kompanów w Lubiczu. Przytulił Oleńkę i pożegnał domowników, a po chwili kawaler odjechał na swoim koniu. Oleńka jeszcze na chwilę usiadła i już rozmyślała o następnym spotkaniu z Jędrusiem.  Ja również opuściłam dom Billewiczów, musiałam  szybko dogonić pana Andrzeja Kmicica.
19.58 Dotarłam do miejsca gdzie znajdował się Kmicic. Chociaż po drodze zgubiłam go parę razy, ponieważ jechał bardzo szybko. Do tej pory mogę uznać, że pan Andrzej to bardzo uparty, szalony i tajemniczy mężczyzna. Czuję, że jest w nim tajemnica, którą głęboko skrywa.
20.03 Mężczyzna wita się z przyjaciółmi. Robi się strasznie głośno. Widać, że traktują się jak bracia i szanują Kmicica. Niestety zauważyłam, że są pijani. Na stole leżało mnóstwo butelek po trunkach. Poczęstowali Jędrusia jedzeniem i alkoholem oraz ogłosili toast za niego i jego wybrankę. Zaczęli rozmawiać o Oleńce i o Wodoktach. Andrzej opowiadał jaka Aleksandra jest piękna i że nie może się doczekać ślubu z nią.
20.16 Mężczyźni byli już upici. Wpadli na pomysł, by strzelać w obrazy powieszone na ścianach. Zaczęło się zamieszanie. Odgłosy strzelb było słychać na całą okolicę. Zniszczyli wszystkie malowidła, obrazy i wazy. W chacie zrobił się wielki chaos i bałagan. Wszędzie leżały kawałki starych ozdób.
20.34 Wszyscy usnęli. Skończył się mój pracowity dzień. Z wielkim zaciekawieniem czekam na dalsze śledztwo.

Maja Szymańska 1a

detektyw Julia Harasimczyk

Harasimczyk Julia
klasa 1b

Sprawozdanie z obserwacji Andrzeja Kmicica

         Wasza Książęca Mość -  po otrzymaniu zadania, aby obserwować poczynania i zamiary Andrzeja Kmicica,  podstępem dostałam się do klasztoru na Jasnej Górze. Od razu przystąpiłam do działania. W przebraniu mieszczanki obserwowałam Kmicica. Wydawał mi się jakiś dziwny. Z tego co wiedziałam na jego temat od Waszej Książęcej Mości to to, że był hultajem, narwańcem, czasami nieprzewidywalny, a jak go poznałam to tak jakbym zobaczyła kogoś innego... spokojny, pokorny i tajemniczy. Było też coś dziwnego: ja śledziłam Kmicica, a wszyscy w klasztorze wołali na niego Babinicz. Nie wiedziałam co to oznacza, ale obiecałam sobie, że wyjaśnię również i to.
            W tym czasie w klasztorze i na murach można było zauważyć wyraźne przygotowania do obrony Jasnej Góry. Nasi żołnierze byli coraz bliżej, a zachowanie zarówno zakonników, księży jak i ludności cywilnej można było określić jako spokojne. Dało się odnieść wrażenie, że każdy wiedział, co ma robić, jak postępować, co mówić. Zauważyłam, że Kmicic spędzał dużo czasu z przeorem Kordeckim. Ich spotkania odbywały się zazwyczaj za zamkniętymi drzwiami, rozmowy były prowadzone szeptem, bez świadków albo tylko w towarzystwie zaufanych ludzi. Doszłam do wniosku, że ksiądz Kordecki wiedząc o wojennym doświadczeniu Kmicica, jego wiedzy, umiejętnościach strategicznych znalazł w jego osobie sprzymierzeńca i chciał to wykorzystać w walce z naszą armią.
Prawdę mówiąc zaangażowanie Kmicica przyprawiło mnie o zawrót głowy. Już pierwszego dnia dał się poznać jako wspaniały strzelec. Kule z jego broni trafiały kolejnych naszych żołnierzy, swoimi celnymi strzałami niszczył również nasze armaty i inne działa. Walka z twierdzą, jaką okazał się klasztor, przypominała walkę z wiatrakami. Nasi żołnierze strzelali, ściągaliśmy nowe posiłki, mieliśmy nadzieję, że każdy kolejny atak z naszej strony zakończy tę bitwę, ale klasztor wydawał się nie do zdobycia. Mówiono, że mury klasztorne mimo wielu uszczerbków po ostrzałach „same się naprawiały”. Taka sytuacja trwała wiele dni,  tygodni. Każdy nasz ruch, każde nasze kolejne działanie było tematem do rozmów Kordeckiego i Kmicica. Szczegółowo omawiali nasze postępowanie, analizowali i wyciągali wnioski. Doszli do takiej perfekcji, że miałam wrażenie, że przewidywali to co my zrobimy następnego dnia. Kmicic z dnia na dzień czuł się coraz pewniej w swojej roli, do tego stopnia, że pewnej nocy wraz z najbardziej oddanymi mu ludźmi wybrał się poza mury klasztoru aby na własne oczy zobaczyć jak wygląda sytuacja w naszym obozie.
Ich wyprawa skończyła się dla nas niezbyt pomyślnie. Obrońcy klasztoru mordowali naszych ludzi, niszczyli działa, a co najważniejsze pozbawili życia inżyniera de Fossisa, który odpowiadał za oblężenie. To spowodowało, że w naszych oddziałach rozprzestrzeniła się panika i niepokój. Nasze dowództwo zaczęło rozmawiać z obrońcami klasztoru o poddaniu się . Przedstawiali różne propozycje, ale przeor Kordecki wszystko odrzucał. W jego decyzjach utwierdzał go oczywiście Kmicic, który z reguły podejmował wszystkie decyzje dotyczące walki. Niesamowite było to, ze Kmicic miał taką zdolność zjednywania sobie ludzi, umiejętność podporządkowywania sobie innych, że nikt nie śmiał przeciwstawiać się jego decyzjom. Gdy okazało się, że nasze szanse na zdobycie Jasnej Góry maleją z dnia na dzień, wojsko Waszej Książęcej Mości traciło nadzieję, lecz gdy dotarło do nich wielkie i ciężkie działo zwane Kolubryną ich wiara w zwycięstwo powróciła. Kule wypluwane z  jej paszczy niosły postrach i zniszczenie pośród mieszkańców Jasnej Góry. To działo przyprawiło Kmicica o niepokój, ale po rozmowie z księdzem  Kordeckim na jego twarzy pojawił się chytry i podstępny uśmiech.
Ta mina bardzo mnie zaniepokoiła. Tu muszę przyznać, że nie wiedziałam czego się po tym spodziewać. Wieczorem nadal zachodziłam w głowę co o tym myśleć. Dopiero nocą wszystko się wyjaśniło, ale było już za późno na jakiekolwiek działanie. Okazało się, że ktoś wysadził naszą wielką armatę. Mogłam tylko przypuszczać, że był to Kmicic. Później potwierdziło się to, czego się domyślałam. Kmicica w klasztorze już nikt nie widział, nikt nie wiedział co się z nim stało, prawdopodobnie zginął podczas tego niecodziennego czynu. Ślad po nim zaginął.
            Wtedy to ludzie zaczęli chętniej o nim mówić i dowiedziałam się  czegoś co mi też nie dawało spokoju. Czy Kmicic to Kmicic, czy Kmicic to Babinicz. Jedno było jasne – Kmicic i Babinicz to jedna i ta sama osoba. Kmicic przybrał to nazwisko chcąc ukryć się przed przeszłością. Chciał pod nazwiskiem Babinicza rozpocząć nowe życie, lepsze życie. Robił to wszystko podobno dla jakiejś kobiety. A ponieważ nie dawał znaku życia i wszyscy uznali go za zmarłego przestałam się tym dalej zajmować. Ale jeżeli Wasza Książęca Mość życzyłaby sobie abym sprawdziła czy Kmicic rzeczywiście zginął i znalazła dowody jego śmierci to oczywiście mogę się dalej zająć tą sprawą.



                                                              Z poważaniem
                                                              
                                                                                             Detektyw Julia Harasimczyk

            

detektyw Klaudia Dębska

Pożar w Wołmontowiczach

       Na prośbę Jego Królewskiej Mości, Miłościwie Nam Panującego Króla Szwecji, Karola X Gustawa śpieszę donieść, iż w styczniu 1655 roku szlachcic Andrzej Kmicic  udał się do domu panny Aleksandry Billewiczówny, która została mu przeznaczona na mocy testamentu jej dziadka, Herakliusza Billewicza. Byłem świadkiem tego wydarzenia. Udało mi się ukryć w miejscu, z którego miałem dobry widok i razem z innymi służącymi mogliśmy obserwować niespodziewanego gościa. Młodzi przypadli sobie do gustu. Usiedli razem do stołu i długo rozmawiali. Kmicic musiał wrócić do Lubicza, gdzie zostawił swoich kompanów. Panna Oleńka kazała służącemu wyruszyć wraz z nim, w obawie przed wilkami. Podążyłem ich śladem.
  W Lubiczu na pana Andrzeja czekała tylko czeladź, gdyż towarzysze od kilku godzin siedzieli za stołem, zabawiając się kielichami i nawet nie zauważyli brzęczenia dzwonków za oknem. Kmicic dołączył do hulanki i swawoli, nie szczędząc od trunków i towarzystwa miejscowych dziewcząt. Kilka dni później Kmicic wraz z kompanami odwiedził swoją wybrankę. Razem zorganizowali kulig, w trakcie którego posłaniec przyniósł wieść o awanturze w Upicie, z udziałem towarzyszy pana Andrzeja. Był on zmuszony szybko wracać i zaradzić trudnej sytuacji.
      Sam Kmicic nie należy do najspokojniejszych mężczyzn, to odważny kawaler z ułańską fantazją. Ma podejrzanych kompanów, którzy słyną w całej okolicy z licznych bijatyk i hulanek. Ich zła sława dotarła również do panny Aleksandry, która to wypędziła całą tę kompanię z dworku.
       Kmicic był częstym gościem u Billewiczów, coraz goręcej miłując swą wybrankę. On również nie pozostawał jej obojętny. Zazdrościłem im tego szczęścia.
Ta sielanka nie trwała zbyt długo. Pewnego dnia, gdy jak zwykle śledziłem Kmicica wracającego z Wodoktów, zauważyłem, że jest bardzo zagniewany. Pędził przed siebie jak szalony. Trudno mi było dotrzymać mu tempa. Mimo moich starań niestety nie udało mi się. Dojechałem do Lubicza w chwili, gdy Kmicic zwoływał swoich żołnierzy. To od nich dowiedziałem się, że jego towarzysze zostali napadnięci przez Butrymów i zamordowani. Zastał ich leżących na ziemi i umierających. Nie mógł już im pomóc.
  Ogarnięty wściekłością i żądzą zemsty Kmicic ruszył do Wołmontowicz, gdzie wspólnie ze swoimi żołnierzami, podpalił zaścianek Butrymów i wymordował jego mieszkańców. To była przerażająca zemsta. Wśród dymu, pożogi i iskier buchających słupami do góry, żołnierze mordowali przerażoną ludność. Ich krzyki słychać było w pobliskich zaściankach. W kościołach dzwony biły na alarm. Ludność myślała, że to nieprzyjaciel napadł na nieszczęsnych Butrymów. Zewsząd słychać było płacz i szlochanie niewiast. Sam musiałem szybko uciekać, by ratować swoje życie. Mimo to nie przestałem śledzić Kmicica.
   Ten zaś schronił się w Wodoktach, u panny Aleksandry, o czym dowiedziałem się od służby Billewiczów. Cała szlachta natychmiast ruszyła w pogoń. Na skraju lasu znaleźli martwego konia należącego do Kmicica, szybko więc udali się do dworku panny Oleńki, myśląc, iż tam go znajdą. Jednak panna nie wydała Kmicica. Okłamała wielmożów i pozwoliła zbiec winowajcy. Wypędziła go potem, mówiąc, że ma krew na rękach i nie chce go więcej znać.
  Udałem się w ślad za Kmicicem i nie odstępuję go na krok. Myślę, że teraz z łatwością da się go namówić do wstąpienia w nasze szeregi. Nie ma już przyjaciół wśród swoich, spalił za sobą mosty i musi się ukrywać. Czyn, którego dokonał ,na długo pozostanie w pamięci jego rodaków. Trudno mu będzie wrócić do łask. Okrył się hańbą i złą sławą. Postaram się nakłonić go do współpracy, a ponieważ nader często kieruje się on sercem, a nie rozumem, więc wykorzystam tę słabość.  
Z jego pomocą szybko pokonamy opór Polaków.
               
 Z wyrazami szacunku i oddania, wierny sługa Waszej Wysokości
                                                           
Zygfryd Antoniusz Olbrachtowicz

Klaudia Dębska 1a
    


detektyw Julia Rzaniak


                                                  SPRAWOZDANIE
           Tajny list od detektywa śledczego Obiego, do Ekscelencji Karola X Gustawa.
 Pisze detektyw śledczy Waszej Wysokości, Obi. Dziś jest kolejny mroźny dzień stycznia, dokładniej 18 styczeń. Na zlecenie Ekscelencji obserwuję Andrzeja Kmicica.
  Chowam się za budynkami i widzę, że właśnie kieruje się do izby czeladnej, gdzie przebywa Panienka Billewiczówna, która jest jego przyszłą żoną. Będę obserwował ich pierwsze spotkanie.
Kmicic wchodzi do izby, śledzę wszystkie jego ruchy przez szparę zza wielkich odstających kamieni.
  Na pierwszy rzut oka Oleńka wydaje się być zachwycona, Kmicic również. Po chwili usiedli i zaczęli rozmawiać. Postanowiłem podejść bliżej okna, aby usłyszeć szczegóły ich rozmów. Panna mówi mu o tym, że zgodnie z wolą testamentu jej opiekunami jest cała szlachta laudańska. To nie podoba się Kmicicowi. Rozmawiali aż do północy, myślałem, że zamarznę na kość, ale na szczęście zabrałem ze sobą futrzany płaszcz oraz czapkę z lisiego ogona. Po północy Kmicic odjeżdża saniami do odziedziczonego majątku – Lubicza.
Do komnaty Oleńki wchodzi bliska jej osoba, najprawdopodobniej ciotka. Pyta jak spodobał się jej kawaler, a ta odpowiedziała „Ciotuchna, aj, ciotuchna!” okazując jeszcze większy zachwyt.

Drugiego dnia moich śledztw byłem świadkiem walki Kmicica z Wołodyjowskim. Gdy w dotarli do Lubicza, było tam już około trzystu Kozaków. Wołodyjowski wydał rozkaz ataku i po chwili na podwórzu rozpoczęła się walka. Żołnierze Kmicica, którzy przeżyli, uciekli do budynku i zaryglowali drzwi. Uniemożliwiło to dalszą bitwę, ponieważ Michał i jego towarzysze nie mogli otworzyć ciężkiego wejścia. W końcu zdenerwowany Wołodyjowski wyzwał pułkownika na pojedynek. Obiecał, że jeśli Andrzej go pokona, będzie mógł odjechać wolno. Kmicic przystał na tę propozycję.
  Po wyjściu na środek podwórza mężczyźni przedstawili się sobie.                    Narzeczony Oleńki oznajmił, że miał prawo porwać swą ukochaną, ponieważ byli sobie już dawno przeznaczeni. Dalej przyznał się do spalenia Wołmontowicz, lecz nie czuł się winny. Zapewniał potem, że nie miał złych zamiarów, przyjeżdżając na Żmudź. Wysłuchawszy tego, Wołodyjowski oskarżył Kmicica o spisek ze zdrajcami. W końcu mężczyźni stanęli naprzeciw siebie i rozpoczęli pojedynek, któremu przyglądało się mnóstwo osób (w tym także i ja, śledzący Kmicica).
  Michał zlitował się nad Kmicicem wypowiadającym słowa „kończ waść wstydu oszczędź” - pokonał Andrzeja, ugodziwszy go szablą w głowę. Nie zabił go jednak, lecz kazał ludziom zająć się rannym. Sam zaś wszedł do domu i odnalazł Oleńkę, której przedstawił się, oświadczając, że jest wolna.

 To już koniec Wasza Wysokość. Następną wiadomość przekażę, gdy znów zajdzie jakaś interesująca sytuacja. Proszę cierpliwie czekać.

Detektyw śledczy Karola X Gustawa, Obi.



detektyw Barbara Dembińska

Wasza Królewska Mość, jaśnie nam panujący Królu Karolu Gustawie,
Wiele trudu, forteli i intryg zajęło mi wykonanie rozkazu Waszej Królewskiej Mości wyśledzenia Andrzeja Kmicica, tego szlachcica, rycerza i awanturnika, ale także oddanego nam sługi, który w Kiejdanach przysiągł wierność księciu Januszowi Radziwiłłowi. Mogę go określić jako człowieka raptownego i zuchwałego, ale też eleganckiego i wystawnego, zakochanego w waćpannie Aleksandrze Billewiczównie z Wodoktów.
On to jako jeden z nielicznych szlachciców przystał na warunki ugody, którą sporządziliśmy z Radziwiłłami. Co prawda jak donosił mości książę Radziwiłł, tliły się w Kmicicu pewne wątpliwości, ale książę swą mową ukrócić je zdołał, a sam przez Kmicica zbawcą nazwan został. Następnie sumiennie i z pasją realizował rozkazy Mości Księcia. Na dowód tego zdobył Kiejdany, gdzie śmiało rozprawił się z buntownikami, walcząc w samym środku bitwy.
Niestety jak udało mi się dowiedzieć, upiwszy karczmarza zajazdu w Pilwiszkach, sprawa Kmicica przyjęła dla nas bardzo zły obrót w trakcie jego poselstwa z listami od mości księcia Janusza Radziwiłła przede wszystkim do Waszej Królewskiej Mości, ale i do polskich szlachciców. W tymże zajeździe Kmicic przypadkowo spotkał się z mości księciem Bogusławem Radziwiłłem, który to na głos część listów przeczytał, co wspomniany karczmarz podsłuchał i własnym słowem mi zaświadczył.
I tu jak mniemam Kmicic całą prawdę poznawszy, nigdy nie wyrzekł się wierności wrogiej nam Polsce, jeno zwiedzion zapewnieniami Radziwiłłów, oddanie im służył. Moje domysły potwierdziła udana próba porwania mości księcia Bogusława przez Kmicica. Książę Radziwiłł bohatersko uwolnił się z niewoli zabijając dwóch kompanów Kmicica, a jemu samemu strzelając z krócicy prosto w twarz. Wydawać by się mogło, że Kmicic poległ, jednak w moim fachu dopóki naocznie się nie przekonam dopóty drążyć będę, co na chwałę Waszej Królewskiej Mości niezmordowanie czynię.
Niestety moje przypuszczenia były słuszne, a dla naszego Królestwa, bardzo niekorzystne. Andrzej Kmicic przeżył, co więcej, własna krwią napisał do mości księcia Janusza Radziwiłła wypowiedzenie służby oraz zapowiedział zemstę. Jak się później okazało, nie odniósł skutku nasz podstęp wyjawiony przez mości księcia Bogusława, dotyczący zamiaru porwania Króla Jana Kazimierza przez Kmicica, który miał unieszkodliwić tego zdrajcę.
Słuch o Kmicicu zaginął. Po stronie polskiej pojawił się natomiast nowy, bitny rycerz, niejaki Babinicz. Informacja z pozoru niezwiązana z Kmicicem, jednakże piszę com wyśledził dalej. Tenże Babinicz wsławił się w obronie Częstochowy, miasta, które jako kolejne winno poddać się naszej niezwyciężonej armii. Jednak obecni tam żołnierze wraz z mnichami pod rządami przeora Augustyna Kordeckiego, którzy w tamtejszym klasztorze zamieszkują, bronili Częstochowy, ze wszystkich sił, a z murów obronnych słychać było śpiewy i modlitwy. Doszły mnie słuchy, że i cuda tam się działy.
Nasze ataki nijak zdobyć tego warownego wzgórza nie mogły. Nadzieje, które wiązaliśmy z dowiezioną największą kolubryną, pokrzyżował właśnie Babinicz, który w pojedynkę wysadził ją podstępnie i zuchwale. Udało nam się go pojmać i wtedy przyznał się naszemu dowódcy Millerowi, że nie nazywa się Babinicz, ale właśnie Kmicic. Pułkownik Kuklinowski był bliski ukrócenia życia tego zdrajcy, ale z pomocą trzech chłopów udało mu się uciec.
Kolejny raz usłyszałem o Babiniczu, w trakcie jego podróży z  królem Janem Kazimierzem, którego bronił zaciekle podczas bitwy z naszymi oddziałami w wąwozie w okolicy Białego Dunajca. Gdyby nie pomoc tamtejszych górali, wzięlibyśmy do niewoli zarówno króla Jana Kazimierza, jak i Babinicza. Po zakończonej bitwie ciężko ranny Babinicz wyjawił królowi, że naprawdę nazywa się Kmicic. Tę informację uzyskałem od naszego żołnierza rannego w wąwozie, któremu udało się powrócić do Szwecji.
Andrzej Kmicic niestety znów wydobrzał. Król Jan Kazimierz na zamku w Lubowli, jak dowiedziałem się od jednej z tamtejszych dwórek, oczyścił go z wszystkich plotek i darował mu wszystkie winy.
Mości Królu, wypełniając moje zadania pozostaję wiernie na straży. O tym, jakież to szkody Andrzej Kmicic naszemu krajowi wyrządzić jeszcze może, Waszej Królewskiej Mości niezwłocznie donosić będę.
Uniżony sługa Waszej Królewskiej Mości,

Magnus Olsson

detektyw Tobiasz Kołodziejczak

Andrzej Kmicic najbardziej niebezpieczny Polak w dzisiejszych czasach.
    Wielmożny królu Karolu X Gustawie, pragnę poinformować, że znalazłem Andrzeja Kmicica w obozie polskim, w klasztorze na Jasnej Górze. Z  Twego rozkazu obserwowałem jego poczynania i pragnę zdać Ci swoje spostrzeżenia.
    Przede wszystkim Kmicic znany jest w tych stronach jako Andrzej Babinicz, chyba tylko ksiądz Kordecki wie, jak ma naprawdę na nazwisko. Jest on wielkim patriotą i w służbie kraju jest w stanie poświęcić wszystko. Kmicic włada doskonale szablą, ale nie można go porównać do małego rycerza. Jest człowiekiem bardzo odważnym, ale i bardzo zuchwałym. W jego głowie powstał pomysł rozsadzenia naszej największej armaty. Było to lekkomyślne, ponieważ nie zdawał sobie sprawy, na jakie nibezpieczeństwo się naraża.
      Polacy zgodzili się na jego, wydawałoby się absurdalny, pomysł i Kmicic wieczorem wkradł się do naszego obozu. Tam wsadził sakiewkę z prochem do lufy naszej armaty, która wybuchła. Wybuch ogłuszył go i został oddany w ręce Kuklinowskiego. Kuklinowski z zemsty podpiekł Kmicica, ponieważ chciał go obedrzeć ze skóry żywcem i w ten sposób zapewniłby mu okrutną śmierć. Kmicic nawet w takiej sytuacji nie stracił zimnej krwi ani odwagi. Nie błagał o litość, tylko z podniesionym czołem oczekiwał na swój los.
            Wydawałoby się, że już po Kmicicu, aż tu nagle rodzina Kiemliczów, która była w służbie u Kuklinowskiego, uratowała Andrzeja. Okazało się, że byli to dawni kompani Kmicica. Wielbili oni swego wodza i chcieli wrócić do jego chorągwi. Sam Kmicic zgotował taki los Kuklinowskiemu, jaki był jemu przeznaczony.
            Niestety nie wiem, gdzie obecnie się on znajduje, ale wyruszam na dalsze poszukiwania.
            Uważam, że Andrzej Kmicic jest bardzo niebezpieczny, odważny, waleczny, sprytny i chytry. Jego jednoczesna lekkomyślność, brawura i zuchwałość mogą okazać się szczególnie niebezpieczne dla naszej wspaniałej Szwecji oraz dla najjaśniejszej osoby jego królewskiej mości Karola X Gustawa. Dlatego proszę o ostrożność, a także o kilku dodatkowych detektywów, którzy pomogą mi go znaleźć.
                                       Twój uniżony sługa
                                            Tobiasz Kołodziejczak