Uprowadzone
-Okropnie teraz wygląda.
-No, po tym botoksie to tragedia - odpowiedziała zdegustowana Zygfryda.
-Wiesz w ogóle, gdzie my jesteśmy? - spytała Koncita.
Zygfryda rozejrzała się wokół siebie.
-Nie mam pojęcia. W tym wierzenickim
lesie wszystko wygląda tak samo.
Dziewczyny poszły przed siebie, szukając drogi. Nim się obejrzały, zapadł
zmrok. Nagle za nimi trzasnęły gałęzie.
-Słyszałaś to? - zapytała zdenerwowana Koncita.
-Tak... Może to jakieś zwierzę?- łudziła się Zygfryda. -Chodźmy dalej.
Po kilu minutach Zygfryda
znalazła wejście do kanału, w
którym się ukryły. Było tam ciemno. Pod butami chrzęściły im suche liście i
gałęzie.
-Strasznie się boję - powiedziała Koncita. -A jeżeli ktoś nas napadnie?!
-Nie panikuj! Wydostaniemy się stąd, kiedy wzejdzie słońce.
-Jestem za młoda, żeby umierać! - zaczęła szlochać Koncita.
W pewnym momencie z drugiego końca kanału usłyszały tupot stóp.
-Dziewczynki, co tu robicie o tej porze?- zapytał jakiś nieznajomy mężczyzna.
Miał około czterdziestu lat. Był wysoki, zadbany i miał na sobie idealnie
skrojony szary garnitur.
- A kim pan jest?- spytały zdenerwowane przyjaciółki.
-Jestem Dobromir. Mogę wam
pomóc się stąd wydostać, bo widzę, że się zgubiłyście.
-A skąd mamy wiedzieć, że nie chce nas pan nigdzie zaciągnąć?
-A po co miałbym to robić? No, chodźcie już. Robi się coraz zimniej.
Dziewczyny po krótkiej naradzie przystały na propozycję pana Dobromira. Szły w
ciemnościach dość długo, podążając śladem mężczyzny. Po chwili ujrzały biały
budynek. Był ogromny. Dobromir wprowadził je do środka, tłumacząc, że mogą tu
przenocować. Trafiły do czystego pokoju z dwupiętrowym łóżkiem. Czuły się dość
dziwnie w tym zimnym i nieznajomym miejscu. Poszły spać.
Dziewczyny obudziły się w tym
samym momencie, nie wiedząc do końca, dlaczego. Było ciemno i cicho. Słyszały
tylko swoje oddechy. Nagle ciszę przerwał przeraźliwy krzyk jakiejś kobiety.
Zygfryda zerwała się momentalnie z łóżka i chciała wyjść na korytarz. Nie udało
jej się. Drzwi były zakluczone.
-Zamykałyśmy drzwi?- zapytała Koncitę.
-Nie, na pewno nie.
-Coś jest nie tak z tym miejscem. Na dodatek strasznie boli mnie głowa.
Musimy... - zaczęła Zygfryda, ale w pół zdania przerwała, bo znów usłyszała
krzyk.
-Co tu się dzieje? - spytała spanikowana towarzyszka. -Boję się. Musimy
uciekać. Masz przy sobie komórkę?
-Tak, ale nie ma zasięgu.
-O Boże, o Boże, o Boże...- panikowała Koncita.
Dziewczyny po chwili namysłu doszły do wniosku, że warto spróbować wyważyć
drzwi. Jedno uderzenie, drugie, trzecie... i... BUM! Za czwartym razem
wylądowały na korytarzu.
Wszystko było białe. Podłoga, ściany, sufity. Znów panowała nieznośna cisza.
-Uciekajmy stąd… - wyszeptała Zygfryda.
Koleżanki zerwały się do
biegu. Mijały korytarze z pozamykanymi drzwiami od pokojów. Nie wiedziały,
gdzie szukać wyjścia. Nie pamiętały drogi, którą przyprowadzał je Dobromir.
Nagle otworzyły się drzwi, które chwilę wcześniej mijały. Na korytarzu pojawiła
się sylwetka wysokiego mężczyzny. Dobromira.
-A wy dokąd?! - krzyknął ze wściekłością.
Przyjaciółki przyśpieszyły. Nie wiedziały, jak się poruszać w zawiłych
korytarzach. Wszystko wyglądało tak samo. Było białe i sterylne. Błądziły. Już
traciły nadzieję, że uda im się wyjść, gdy zauważyły główne drzwi na końcu
długiego korytarza. Były szczęśliwe, bo myślały, że już za chwilę będą na
wolności. Jednak ich radość znikła tak szybko, jak się pojawiła, ponieważ z
korytarza po prawej stronie wybiegł Dobromir. Nie był jednak sam. Tuż za nim
szło dwóch mężczyzn trzymających w dłoniach kaftany. Było bardzo źle.
Nieznajomi chwyciły dziewczyny, ale te nie poddały się bez walki. Zaczęły
kopać, gryźć i drapać paznokciami. Udało im się wyrwać obcym. Z całych sił
ruszyły przed siebie, ale nadal gonił je Dobromir. Gdy Zygfryda odwróciła się,
aby ocenić dzielący ich dystans, spostrzegła, że mężczyzna jest cały czerwony
na twarzy i powoli brakuje mu oddechu. Nie miał kondycji.
-Drzwi są otwarte! - ucieszyła się Koncita.
Wybiegły na dwór. Było bardzo zimno. Na ziemi leżał śnieg.
-Jesienią pada śnieg? - zapytała Koncita.
-Nie.
Wbiegły w las. Nikt już ich nie gonił. Były wolne, lecz nie przestawały biec.
Gdy oddaliły się kilka kilometrów od dziwnego budynku, pozwoliły sobie zwolnić,
wiedząc, że już nikt ich nie znajdzie.
Po chwili uwagę Zygfrydy przyciągnęło ogłoszenie o zaginięciu dwóch dziewczyn,
które wisiało na pobliskim drzewie.
-O Boże... To przecież my - wyszeptała Zygfryda.
-„Zaginione we wrześniu. Ostatni raz widziane na Starym Mieście w Poznaniu"- czytała dalej Koncita.
-Przetrzymywali nas? Tyle miesięcy? Ja nic nie pamiętam... Nic... - płakała
koleżanka.
-Ja też nie.. Wydawało się, jakby minął jeden dzień...
Zszokowane przyjaciółki po
krótkim odpoczynku ruszyły dalej. Do domu.
Autorzy:
Karolina Stankowska, Wiktoria Florczyńska, Jan Schondelmayer, Przemek
Maciejewski, Jan Łukasik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz