wtorek, 5 stycznia 2016

Początek jeden, ale zakończeń wiele

Gdy opowiadanie rozpoczyna się słowami: 

"Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać..."

trudno przewidzieć dokąd i którędy powędruje fabuła. Oto garść pomysłów uczniów klas pierwszych (posty poniżej).




Pech - Monika Błażejewska

,,Pech”


           Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać .
          To był mój pechowy dzień . Nie tak wyobrażałam sobie najważniejszy moment w moim życiu. Byłam bardzo zestresowana. W podróż poślubną mieliśmy udać się do Japonii. Ogromna sala zamówiona, jedzenie przygotowane, goście zaproszeni wszystko było dużo wcześniej zaplanowane. Moja starsza siostra Ludwika, doświadczona fryzjerka i charakteryzatorka odpowiadała za to, żeby wszystko poszło po naszej myśli.
Robert, mój przyszły małżonek pracował w dużej korporacji razem z moją najlepszą przyjaciółką Martą. To właśnie ona nas ze sobą poznała. Tego feralnego dnia Robert właśnie wracał z pracy do domu, kiedy ja byłam w domu mojej mamy, bo właśnie tam przygotowywałam się do ślubu. Niestety w tym samym czasie zdarzyła się tragedia, którą oboje zapamiętamy do końca życia.
Na skrzyżowaniu ulicy Podgórnej i Małopolskiej dnia 15 grudnia, w dniu swojego ślubu, Robert miał tragiczny wypadek samochodowy. Ta wiadomość odmieniła moje życie. Zaraz po tym kiedy byłam już ubrana w piękną białą sukienkę, uczesana w warkocz i mocno umalowana, a on powinien już dawno tu być, przerażona Marta zadzwoniła do mnie i powiedziała tak :
-       Halo? Monika? Robert miał wypadek.
-       Co? Ale jak? Gdzie? Kiedy? Czy on żyje? - zdziwiona odpowiedziałam.
-       Tak, ale jest w ciężkim stanie i właśnie go operują. Przyjeżdżaj tu szybko!
-       Tak…. tak już jadę. Czekaj tam na mnie.
Właśnie wtedy uświadomiłam sobie że przed chwilą napiłam się alkoholu i nie mogę jechać samochodem. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Wybiegłam z domu i, ponieważ tuż za rogiem mieliśmy dworzec autobusowy, to w ostatniej chwili pięknie umalowana i w sukni ślubnej wskoczyłam do autobusu. W drodze byłam tak przestraszona, że się popłakałam. Nagle w połowie drogi autobus stanął w ogromnym korku. Stwierdziłam że nie mogę czekać, ponieważ może być to moja ostatnia szansa, aby zobaczyć mojego narzeczonego. Wstałam z miejsca, powiedziałam kierowcy, żeby otworzył drzwi i gwałtownie wyskoczyłam. Zaczęłam biec co sił w nogach, aż w końcu dotarłam na miejsce. Cała zdyszana podbiegłam do pielęgniarki i powiedziałam:
-       Pół godziny temu przywieźli tu mojego narzeczonego Roberta Pilarka po wypadku samochodowym
-       Mhm... tak, tak, drugie piętro, sala 67.
-       Dziękuje bardzo.
Na górze czekała już na mnie Marta, a moi rodzice i niedoszli teściowie byli już w drodze. Od razu rzuciłam się jej w ramiona i znowu zaczęłam ryczeć jak dziecko.
Nie wiedziałam co robić. Wtedy przyjechali moi rodzice, a z sali operacyjnej wyszedł pan doktor. Oznajmił nam, że z Robertem nie jest tak źle jak przypuszczał i operacja się udała. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Niedługo potem mogłam go zobaczyć i porozmawiać z nim.
                Nasz ślub odbył się kilka miesięcy później. Tego dnia jeszcze bardziej się o niego bałam, ponieważ teraz, gdyby coś takiego wydarzyło się ponownie, to nie tylko ja straciła bym męża, ale i nasze dziecko ojca.



Nowy dom - Weronika Bukowiak


                                                                              „NOWY DOM”

Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Nie wiedziałam co robić. Strasznie się bałam. Myślałam, że mnie znajdą. Byłam już tak blisko celu. Pociąg ruszył ze strasznym stukotem. Stacja stawała się coraz bardziej odległa. Wagon był pusty i ciemny. Trochę się uspokoiłam, ale nadal miałam uczucie strachu, jakby ktoś mnie ciągle gonił i był tuż za mną.Usiadłam. Schowałam głowę między kolana i próbowałam się zdrzemnąć.
Nagle, usłyszałam głos.
- Nie bój się, jesteś już bezpieczna.
Wstałam i z przerażeniem krzyknęłam.
- Kto to?!
Z ciemnego końca wagonu wyszła chuda, rozczochrana i brudna dziewczyna. Miała może z czternaście lat. Była tak samo przerażona jak ja. Spod jej rozczochranych włosów opadających na twarz spoglądały na mnie z niepewnym uśmiechem wielkie, błękitne oczy.
- Jestem Zosia.
- Nie zrobię ci krzywdy, nie bój się - powiedziała.
Wcale się nie bałam, ale moje zdziwienie budziło niepokój.
- Co tu robisz, dlaczego milczałaś, kim jesteś?- pytałam.
- Jestem sierotą. Moi rodzice zginęli podczas ataku obcych. Jestem sama. Mam trochę jedzenia, chcesz? Na pewno jesteś głodna.
Byłam zdziwiona i ciągle czułam się niepewnie. Przez ostatni rok wędrowałam sama. Byłam jak odludek. Ale nie miałam w ustach nic od doby.
- Poproszę, chętnie zjem- odpowiedziałam.
Zosia okazała się dobrym człowiekiem i towarzyszem. Była jak ja, samotna                  i przestraszona. Jechała pociągiem od wielu dni w kierunku miasta SUN OF CITY, które podobno jako jedyne przetrwało atak.
Zosia opowiadała, że jest to miejsce, do którego udają się ludzie, aby rozpocząć wszystko od nowa. Miasto otoczone jest wielkimi murami. Jest bezpieczne.
Pomimo wygranej z obcymi, wciąż wielu z nich niestety pozostało na ziemi i w dalszym ciągu sieją spustoszenie i są niebezpieczni. Poczułam w sercu wielką radość, że od dzisiaj nie będę już sama.
Pociągiem jechałyśmy jeszcze dwa dni. Podróż nas wyczerpała. Czułyśmy nieogarnięty głód. Woda się skończyła. Postanowiłyśmy wysiąść i iść na poszukiwania. Wiedziałyśmy, że bez wody długo nie przeżyjemy.
Okolica, w której wysiadłyśmy, była spustoszona. Wokół nie było żywej duszy. Wiatr huczał między pustymi domami. Wioskę otaczał wielki las. Obeszłyśmy najpierw wszystkie domy. Szukałyśmy jedzenia, wody pitnej i przydatnych narzędzi. Niestety niewiele znalazłyśmy. Domy zostały splądrowane dawno temu. Udałyśmy się więc do lasu. Zdawałyśmy sobie sprawę, że aby przeżyć, będziemy musiały polować. Żadna z nas wcześniej tego nie robiła. Wiedziałyśmy jednak, że musimy dać radę.
Las był piękny. Cichy i spokojny, żył dalej swoim życiem, jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Po wielu próbach udało nam się upolować zająca, ale tylko dlatego, że utknął w dole. Byłyśmy szczęśliwe, nie czułyśmy żalu, byłyśmy wdzięczne, że możemy coś zjeść. Po drodze w lesie nazbierałyśmy mnóstwo jagód, borówek i jeżyn. Do naczyń, które znalazłyśmy w wiosce, nalałyśmy po brzegi wody ze źródełek.
Byłyśmy najedzone i byłyśmy razem.
Nastał kolejny dzień. Obudził nas dziwny hałas.
- Co to?- powiedziała Zosia
- Nie mam pojęcia- odpowiedziałam.
- Ale lepiej się schowajmy.
Schowałyśmy się za krzakiem. Serca nam biły jak oszalałe. Nagle zza drzew pojawili się obcy. Byli straszni. Wysocy na co najmniej dwa metry. Mieli popielaty kolor skóry, małe oczy i wielkie ręce. Wyglądali jak potwory i z pewnością nimi byli. Szli razem, pewni siebie. Nie mieli broni. Wyglądali na zmęczonych i głodnych.
- Spójrz, tam są dzieci! - krzyknęła Zosia.
Faktycznie. Za nimi, w szeregu szły dzieci, w wieku od sześciu do ośmiu lat. Były brudne i przestraszone. Buzie miały zapłakane, a rączki związane.
Zosia zaczęła płakać.
- Dokąd je zabierają?- wykrztusiła przez łzy.
- Nie wiem- odpowiedziałam.
- Ale nie pozwolimy im na to.
- Spójrz, jest ich tylko dwóch. Widać, że są w drodze od dłuższego czasu. Na pewno są zmęczeni i głodni. Pójdziemy za nimi, a kiedy zasną, uwolnimy dzieci i uciekniemy.
- Tak jest- odpowiedziała bez zastanowienia Zosia.
- Musimy im pomóc, koniecznie.
W jej głosie słychać było desperację, lecz pomimo strachu, który ją ogarniał, wiedziała, że tak trzeba. Nie mogłyśmy tak po prostu siedzieć w tych krzakach i nic nie zrobić.
Zapadł zmierzch. Po całym dniu długiej wędrówki obcy wreszcie się zatrzymali i zarządzili odpoczynek. Już po paru minutach słychać było chrapanie jednego z nich. Drugi natomiast, miał stać na warcie. Był jednak tak zmęczony, że jego powieki robiły się coraz cięższe, aż w końcu usnął.
- Teraz, musimy ruszać natychmiast - powiedziałam.
- Ruszajmy - odpowiedziała Zosia.
Zbliżyłyśmy się jak najbliżej dzieci. Było ciemno i robiło się coraz zimniej.
- Hej, hej - szeptałyśmy w kierunku dzieci.
Nagle jedno z nich nas ujrzało. Spojrzało swoimi przerażonymi oczami w naszym kierunku, ale milczało. Podeszłam z nożem w ręce, który znalazłam w jednym z domów w wiosce i zaczęłam rozcinać pętle z rąk dzieci. Po kolei, jedno dziecko po drugim odsyłałam w kierunku Zosi, która czekała na nie schowana. Kiedy uwolniłyśmy wszystkie dzieci, zaczęłyśmy szybkim krokiem uciekać. Musiałyśmy być bardzo cicho, żeby nie zbudzić obcych.
Dzieci było dwanaścioro. Biegły za nami posłusznie. Były cichutko. Nie odzywały się nawet słówkiem. Wiedziały, że to zbyt ryzykowne.
- Biegnijmy wzdłuż torów. Może uda nam się złapać jakiś pociąg. Szybko, szybko- wołałam.
- Słyszycie…..
- Stukot kół, to pociąg- zawołałam.
- Faktycznie, chyba ktoś nad nami czuwa- krzyknęła szczęśliwa Zosia.
To był pociąg towarowy. W ostatniej chwili zdążyliśmy na stację.
- Udało się! Udało się!- krzyczałam.
Dzieciaki zaczęły skakać i biegać po wagonie. W ich oczach wreszcie było widać radość. Po chwili wszystkie rzuciły się na nas i zaczęły nas przytulać. Dziękowały ze łzami w oczach. Wtedy zrozumiałyśmy jak wiele udało nam się dokonać.
Pociągiem jechałyśmy przez kolejne kilka godzin. Nagle, pociąg się zatrzymał. Wyjrzałam przez okno i nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Moim oczom ukazał się piękny widok. Wielki mur, o którym opowiadała Zosia.
- Dotarłyśmy do SUN OF CITY!- krzyczałam.
- To niesamowite, dotarłyśmy do celu.
Wysiedliśmy z pociągu. Każdy patrzył i przecierał oczy ze zdumienia. Nagle brama się otworzyła. Stała w niej starsza, uśmiechnięta pani w siwych, długich włosach. Uśmiechała się do nas życzliwie a po jej policzku spływały łzy.
- Dzieci! - krzyknęła.
- Przybyły do nas dzieci! - powtórzyła. Była wzruszona naszym widokiem. Wszystkich mocno wyściskała i zaprosiła do miasta.
- Zapraszam- powiedziała.
- Od dzisiaj to wasz dom. Będziecie tu bardzo szczęśliwi, a najważniejsze, to będziecie tu bezpieczni.
Miasto było piękne. Czyste i zadbane. Ludzie byli bardzo życzliwi. Każdy nas serdecznie witał. Już w pierwszych chwilach poczułyśmy się naprawdę jak w domu.
Wiedziałyśmy, że nasza wędrówka dobiegła końca, że wszystkie złe chwile są za nami. Pragnęłyśmy tylko położyć się w ciepłym i czystym łóżku, zjeść ciepły posiłek i wypić gorące mleko do snu. Nastał dla nas nowy dzień. Jedno tylko nie uległo zmianie. Nasza przyjaźń i miłość. Wiedziałyśmy, że choćby nie wiadomo co się działo, choćby miał się skończyć świat, ja i Zosia będziemy już zawsze razem. 


                                                                       Weronika Bukowiak, kl. Ia

Mam to w sobie - Barbara Dembińska


          Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać... Jednak to był mój ostateczny pomysł. Cała kuchnia była... tak naprawdę już jej nie było! Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie byłam w piekarniku, ale tym razem okazał się jedyną kryjówką przed tą nicością.
            Rozejrzałam się trochę. Byłam bardzo rozkojarzona, ale kiedy już wróciłam myślami na ziemię, strasznie się zdziwiłam. Albo ja się skurczyłam, albo nasz piekarnik nagle monstrualnie się powiększył. Czułam się, jakbym stała na środku wielkiej hali. W kącie dostrzegłam ogromne pudło lodów truskawkowych. Było przewrócone i nie miało wieczka. Kto w ogóle włożył te lody do piekarnika? Czy to miał być jakiś głupi żart? Roztopione lody były rozlane niemal wszędzie. Zszokowana tym wszystkim bez przerwy się rozglądałam, stawiając małe kroki. Moje usta cały czas były otwarte. Niestety za późno zorientowałam się, że źle zrobiłam, idąc przed siebie i patrząc jednocześnie w górę. Poślizgnęłam się w kałuży lodów i niespodziewanie bardzo gwałtownie spłynęłam truskawkowo - mlecznym wodospadem lodowym. Tego naprawdę się nie spodziewałam.
            Już prawie nie mogłam oddychać, ale na szczęście poczułam, że gdziekolwiek się teraz znajduję, to na pewno nie spadam i mogę wypłynąć na powierzchnię. Wydostałam się na brzeg. Od tych lodów cała się lepiłam! Ubranie - różowe, włosy zlepione jak nigdy. Musiałam dokładnie przetrzeć oczy... Siedziałam właśnie na jakiejś gigantycznej różowej łące!!! Różowa trawa?! Drzewa w kolorze fuksji, niebo i chmury lekko brzoskwiniowe, a obok mnie płynie sobie truskawkowa rzeka. Super.
- Gdzie jestem? Co to ma być?! Kraina wróżek?! - wrzasnęłam, oburzona swoim aktualnym położeniem.
- Nie - odpowiedział mi cichy głosik. Spojrzałam za siebie. Stało za mną coś, co wyglądało jak spora truskawka, ale tak naprawdę nie sięgało mi do kolan.
- Kim jesteś? - zapytałam, wciąż lekko zdenerwowana.
Cisza.
- Kim jesteś?! - z krzykiem powtórzyłam swoje pytanie. Stworek powoli zwrócił swój wzrok w moją stronę.
- Ja... Ja nie mam imienia. Jeśli chodzi o ciebie, znajdujesz się właśnie w Truskawkowie.
- Że gdzie, przepraszam?
- W Truskawkowie. Bardzo rozległej, różowej krainie - usłyszałam odpowiedź.
- Wiesz może, jak mogę się stąd wydostać? - zadałam kolejne pytanie.
- Przykro mi, niestety nie wiem. Nigdy nie przekraczałem granic Truskawkowa - przyznał ze smutkiem maluch.
            Zrobiłam kilka kroków przed siebie, jeszcze raz się rozejrzałam i głośno westchnęłam.
- Czy możesz coś dla mnie zrobić? Jestem bardzo zmartwiony - powiedział cichutko.
- O co chodzi? - odparłam dość ostro.
- Dostałem list od strażnika południowej granicy Truskawkowa, która znajduje się bardzo daleko od nas. Napisał mi, żebym uciekał na północ, tylko, że ja nie wiem kompletnie, gdzie to jest, a poza tym tu mam swój mały domek. Mniejsza z tym. W liście była informacja o bardzo niebezpiecznym zanieczyszczeniu naszej truskawkowej rzeki. Przez to rzeką nie płyną lody, tylko błoto, które sprawia, że wszystko po obu jej stronach momentalnie gnije! Na szczęście to błoto jest tak gęste, że wypełnia rzekę bardzo powoli, ale i tak przeczuwam, że mam niewiele czasu.
- Co mam zrobić? - zapytałam zdezorientowana.
- Proszę cię, żebyś dotarła do tamtej granicy i otworzyła tamę blokującą dopływ świeżych lodów. One wyeliminują błoto! Strażnik pewnie już dawno uciekł.
- Chyba nie mam już nic do stracenia... W porządku, pójdę tam - powiedziałam stanowczo.
            Wędrowałam przez cały dzień, noc przespałam na trawniku. Kiedy się obudziłam, nie byłam zachwycona. Mały truskawkowy stworek mówił prawdę! Czułam się jakbym była właśnie na jakimś bagnie lub śmietnisku. Wszędzie czuć było zgniliznę.
- Muszę się pospieszyć - pomyślałam.
            Biegłam brzegiem zanieczyszczonej rzeki, z czasem już truchtałam, bo nie starczało mi sił. Byłam bardzo głodna. Wycieńczona najdłuższą wędrówką w moim życiu, już niemal czołgałam się po ziemi, kiedy nagle dostrzegłam znak graniczny. Dotarłam szczęśliwa do chatki strażnika. Tak jak myślałam, nie było go w środku. Przyjrzałam się dokładnie miejscu, z którego wypływa truskawkowa rzeka. Nie było tam żadnej tamy.
- No i co? Co teraz? - powiedziałam głośno jakby do siebie - Gdzie jest ta tama?
- Tamę masz w sobie - usłyszałam kobiecy głos - Nie powstrzymuj się przed sobą i pozytywnie otwórz na świat.
- Że co?! - przestraszyłam się.
- Masz to w sobie. Ja wiem, że tak jest. Twoją radość blokuje stres, zdenerwowanie oraz złe nastawienie do innych ludzi. Poza tym, nie tylko ludzi. Słyszałam, jak zwracałaś się do mieszkańca Truskawkowa. On chciał cię tylko poprosić o pomoc, a ty źle go potraktowałaś. Zmień swoją postawę życiową...
            Wciąż chodziłam w kółko i szukałam źródła tego głosu. Przecież to nie mogły być moje myśli... Jaka tama? I dlaczego we mnie? Kto wypowiada te słowa? Pytań z każdą chwilą gromadziło się coraz więcej, a ja miałam mętlik w głowie.
            Spojrzałam w niebo. Nagle przeleciało przeze mnie mnóstwo myśli. Widziałam w głowie złe wspomnienia z przeszłości, nie tylko te z Truskawkowa. W jednej chwili wszystkie ze mnie wyleciały, a ja poczułam się niesamowicie lekka... Nagle truskawkowe źródło wytrysnęło na nowo, momentalnie całe Truskawkowo stało się różowe! Rzeka płynęła teraz pod dużym ciśnieniem. Niespodziewanie rozprysnął się jej nadmiar, tworząc mleczną fontannę, która uniosła mnie aż do nieba!
            Co było potem, nie pamiętam. Rano obudziłam się w zamrażarce, tuż obok pudełka pełnego lodów truskawkowych. Były na swoim miejscu. Kiedy wyskoczyłam na podłogę, zobaczyłam, że kuchnia jest już w całości, a ja jestem normalnych rozmiarów. Całe szczęście! Nadal nie pojmowałam tego, co się wydarzyło. Po chwili przypomniałam sobie, że wciąż jestem strasznie głodna, więc muszę koniecznie coś zjeść. Obiecałam sobie, że na pewno nie będą to lody truskawkowe.









                                                                                          

Test - Klaudia Dębska

,,Test”

   Wskoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to miało wyglądać! Nie miałam pojęcia, że czeka mnie jeszcze wiele rożnych niespodzianek.
   Nazywam się Beatrice Prior, znaczy tak nazywałam się kiedyś. Teraz mam na imię Tris i jestem niezgodna, czyli mogę należeć do kilku frakcji. Przewodnicząca erudycji rządzi wszystkimi frakcjami. Niezgodnych uważa za niebezpieczeństwo i każe ich zabijać. Muszę ukrywać swoje pochodzenie, ponieważ boję się o życie swoje i rodziny. Od moich narodzin należałam do Altruistów, czyli pomagałam Bezfrakcyjnym. Gdy skończyłam 18 lat musiałam przejść test, który pokaże, do jakiej frakcji powinnam należeć. Mój test niestety nie przeszedł tak, jak tego chciałam. Dostałam zastrzyk, po którym prawie zasnęłam. Byłam w teście, który rozgrywał się w mojej głowie. Znalazłam się w sali pełnej luster. Po raz pierwszy mogłam długo patrzeć w swoje odbicie, gdyż nam altruistom nie wolno spoglądać w lustra. Nagle zobaczyłam psa. Był to owczarek niemiecki. Warczał, szczekał i ślinił się. W pewnym momencie zaczął na mnie biec, więc usiadłam i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, koło moich kolan siedział szczeniak. Był wesoły i przytulny. Po pewnym czasie niedaleko mnie stanęła dziewczynka. Na sobie miała różową sukienkę i zaczęła wołać szczeniaka. Ten znowu automatycznie zamienił się w dorosłego, agresywnego owczarka i ruszył na nią. Bez wahania skoczyłam na psa. Podłoga się załamała, więc się obudziłam. Kobieta stojąca obok mnie była przerażona! Nie do końca wiedziałam, o co chodzi. Kazała mi się szybko zbierać i wyjść z sali.
-       Jaki jest mój wynik? Do jakiej frakcji należę? - wypytywałam kobietę.
-       Musisz już iść! - wołała kobieta.
-       Jaki jest mój wynik!? - krzyknęłam.
-       Jesteś niezgodna. Powiedz wszystkim, że wynikiem twojego testu jest altruizm. Nie wolno ci nikomu powiedzieć, że jesteś niezgodna! Nawet rodzinie - mówiła kobieta.
-       Jak to? To co ja mam wybrać? Przecież jutro są wybory frakcji! - zamartwiałam się
-       Kieruj się intuicją, ale pod żadnym pozorem nie mów, że jesteś niezgodna - oznajmiła kobieta.
Zamartwiałam się, gdyż nie wiedziałam, jak długo będę w stanie ukrywać prawdę. 
      Nadszedł dzień wyborów. Każdy z nas został wywoływany po kolei. Mój brat podszedł do trzech szarych mis, które były różnie wypełnione. Każda z mis miała swoje logo frakcji: Altruizm, Erudycja, Nieustraszoność, Prawość i Serdeczność.
Musieliśmy przeciąć sobie skórę u ręki i kroplę swojej krwi wrzucić do odpowiedniej misy. Moi rodzice byli bardzo dumni, gdyż myśleli, że ja i mój brat wybierzemy Altruizm. Niestety tak się nie stało. Kropla krwi mojego brata spadła na Erudycje, ponieważ tak sobie zażyczył. Gdy przyszłą moja kolej, zawiedzeni rodzice z nadzieją uśmiechnęli się do mnie. Długo zastanawiałam, co wybrać. Nie chciałam zawieźć moich rodziców, ale czułam, że powinnam należeć do Nieustraszoności. I tak też zrobiłam. Ostatnie co widziałam, to miny rozczarowania moich rodziców.     Kiedy skończyły się wybory frakcji, wszyscy Nieustraszeni zaczęli biec w stronę wyjścia, więc pobiegłam razem z nimi. To, co zobaczyłam, mnie przeraziło!    Nadjeżdżał pociąg i wszyscy zaczęli do niego wskakiwać. Myślałam, że nie dam rady, ale jeden z doświadczonych pomógł mi wskoczyć. Jechaliśmy dość długo.
W tym czasie zdążyłam poznać dziewczynę, która tak samo jak ja dopiero dostała się do tej frakcji. Przez całą drogę śmiałyśmy się i narzekałyśmy na niebezpieczeństwo, na jakie nas narażają. Zanim zdążyłyśmy się obejrzeć, dojechałyśmy na miejsce. Niestety Nieustraszeni mają to do siebie, że nie ma nic bez ryzyka. Tym razem było jeszcze gorzej. Musieliśmy zeskoczyć z wagonu, tylko tym razem na dach i przez ogromną przepaść. Jak ktoś spadnie, nie przeżyje. Mi się na szczęście udało! Przebiegliśmy jeszcze kawałek i zobaczyliśmy kolejną przepaść. Nikt nie wiedział, co jest na jej końcu. Zgłosiłam się jako pierwsza, gdyż chciałam się dowiedzieć, co jest na dnie. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Stanęłam na krawędzi, zamknęłam oczy i skoczyłam. Kiedy otworzyłam oczy, znalazłam się na wielkiej siatce obok przystojnego faceta. Jak się okazało, był to jeden z nauczycieli
Nieustraszonych. Pomógł mi zejść z siatki i na mnie spojrzał.
-       Ktoś cię popchnął? - zapytał.
-       Nie. Sama skoczyłam - odpowiedziałam.
-       Jak masz na imię? - dopytywał się nauczyciel
-       Jestem Tris Prior - oznajmiłam - A ty?
-       Ja mam na imię Tobajas - uśmiechnął się.
Zaprowadził mnie do sali, gdzie część Nieustraszonych już czekała. Długo opowiadali nam o tym, czego będziemy musieli się uczyć i to, co usłyszałam, mnie przeraziło. Będziemy się między sobą bić i zostaną tylko ci najlepsi. Bałam się, że ja nie dam rady i odpadnę już po pierwszych zawodach. Na szczęście mieliśmy czas na naukę.
    Po upływie kilku miesięcy przystąpiliśmy do bitw. Walczyłam z czterema osobami i z każdą udało mi się wygrać. Byłam najlepsza. Sprawdzali oni czy jesteśmy dość silni, by przejść test, dzięki któremu zostaniemy już na zawsze w tej frakcji. Nikt nie chciał powiedzieć nam, co to dokładnie będzie. Na szczęście moje relacje z Tobajasem się znacznie poprawiły. Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie. Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale bez zastanowienia pobiegłam za nim.
-       Powiedz mi prawdę. Jaki był twój wynik testu? - namawiał Tobajas
-       Przecież już mówiłam. Moim wynikiem jest Altruizm - odpowiedziałam niepewnie.
-       Ja wiem, że to nieprawda - nalegał - Jesteś Niezgodna i nie musisz przede mną tego ukrywać, ponieważ sam mam ten problem.
-       Naprawdę? Jesteś Niezgodny? - zdziwiłam się.
-       Tak i muszę powiedzieć ci coś ważnego. Test będzie rozgrywał się w twojej głowie. Musisz postępować jak Nieustraszona, czyli walczyć ze złem, które będzie stawać na twojej drodze - uprzedzał Tobajas
-       Jak to walczyć? - wystraszyłam się.
-       Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie - oznajmił.
    Czekałam dwa lata, aż będziemy w stanie przejść test frakcyjny. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Każdy z nas usiadł na wielkim fotelu. Obok niego stały dwie osoby. Jedna trzymała w ręce jakąś wielką strzykawkę, a druga stała przed wielkim monitorem. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś wstrzyknął mi coś w kark. Natychmiast zasnęłam. Kiedy otworzyłam oczy, stałam na piasku. Wokół mnie nie było nikogo. Nagle poczułam, jak piasek zaczął mnie wciągać. Próbowałam się uwolnić, ale nic z tego. Złapałam za wystający korzeń drzewa i próbowałam podciągnąć się do niego. Z wielkim trudem, ale udało mi się wyjść z piasku. Niestety to nie koniec koszmaru. Usłyszałam za sobą jakiś głośny oddech. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam ogromnego, wściekłego byka. Po krótkiej chwili zaczął na mnie biec. Zauważyłam, że mam przy sobie ostry miecz. Szybko go wyjęłam i skierowałam w stronę zwierzęcia. Czułam wielki strach, ale wiedziałam, że dam radę go pokonać. Ja również pobiegłam w jego stronę. Miecz wyciągnęłam przed siebie i wbiłam w jego serce. Ten natychmiast się wykrwawił i umarł. W tym momencie piasek pod moimi nogami zaczął znikać. Szybko się obudziłam. Siedziałam na tym fotelu, na którym zasnęłam. Nie do końca wiedziałam, co się stało. Widziałam tylko, że wszyscy klaszczą. Tobajas podszedł do mnie i się uśmiechnął.
-       Brawo! Zdałaś test poprawnie! - ucieszył się.
-       Naprawdę? To cudownie! - nie wierzyłam w to co usłyszałam.
   Od tego dnia, aż do dziś jestem Nieustraszona i bardzo się cieszę. Często odwiedzam moich rodziców, a Tobajas jest moim mężem. Jedynie martwi mnie to, że nikomu innemu nie mogę powiedzieć o tym, jaka jestem naprawdę. Mam nadzieję, że dam radę utrzymać to w tajemnicy.

Klaudia
Dębska
1a

    

Przerażające Halloween - Karolina Pacholczak

Przerażające Halloween
            Skoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się, jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać…
            Wczorajszego wieczoru spotkała mnie okropna przygoda. Tego dnia obchodzone było święto Halloween, a więc z Kasią, Kubą i Mateuszem poszliśmy wieczorem na zbieranie cukierków do Gruszczyna. Postanowiliśmy rozpocząć od starego, drewnianego domu otoczonego wysokim płotem w lesie. Drzwi od posiadłości były ogromne, a szyby w oknach popękane.
            - Trochę się boję – powiedziała przestraszona Kasia.
            - Czego ? Będzie świetna zabawa ! – krzyknął wesoły Mateusz.
Niebo powoli zaczęło ciemnieć.
            - Kto zapuka do drzwi ? – zapytałam.
            - Ja mogę – powiedział Kuba i od razu to uczynił.
Drzwi zaskrzypiały powoli otwierając się.
            - Jak to możliwe, że same się otwarły ? – zapytała zaniepokojona Kasia.
            - Nie mam pojęcia, ale wejdźmy do środka – odpowiedziałam zaciekawiona.
            Posiadłość wyglądała na opuszczoną. Na ścianach w przedpokoju wisiały zakurzone portrety, po suficie chodziły pająki, a na podłodze były poodrywane deski. Postanowiliśmy rozejrzeć się po domu. Razem z Kasią poszłyśmy do kuchni, a chłopacy do salonu.
            - Ani trochę się nie boisz ? – zapytała Kasia.
            - Może odrobinkę, ale uwielbiam takie przygody.
Nagle usłyszałyśmy krzyk dochodzący zza drzwi znajdujących się w kuchni. Ogromnie się przestraszyłyśmy i prędko pobiegłyśmy do salonu, w którym byli Kuba z Mateuszem.
            - Usłyszałyśmy krzyk zza drzwi w kuchni – powiedziałam zdenerwowana do kolegów.
            - Myślę, że najlepiej byłoby opuścić posiadłość – stwierdził Kuba. – To miejse jest bardzo dziwne.
Wbiegliśmy do przedpokoju. Chwyciłam za klamkę.
            - Drzwi się zatrzasnęły ! – krzyknęłam.
            - O nie ! – wszyscy wykrzyknęli równo.
Wróciliśmy do salonu, ponieważ Kuba odkrył coś dziwnego.
            - Widzicie regał z książkami ? Za nim znajduje się tajemne przejście.
            - Skąd to wiesz ? – zapytała Kasia.
            - Znalazłem mapę, leżała na stoliku – odparł.
Kuba z Mateuszem postanowili odsunąć mebel. Rzeczywiście, za nim było przejście. Po raz drugi usłyszeliśmy ten przerażający krzyk. Przestraszeni, bez wahania wbiegliśmy do tajemniczego przejścia.
            Nagle znaleźliśmy się w ogromnym pomieszczeniu. To, co tam zobaczyłam było okropne. Do ścian przybito ciała martwych ludzi. Marzyłam o tym, by wymazać ten widok z pamięci. Kiedy zgasło światło, po raz kolejny usłyszeliśmy krzyk.
            - Gdzie jest Mateusz ?! – zapytałam przerażona. Z oczu poleciały mi łzy.
            - Mateusz ! Mateusz ! – krzyczeliśmy, ale bez odpowiedzi.
            - Zniknął – powiedział Kuba.
            - Musimy trzymać się razem. Nie wolno nam się teraz rozdzielać – rzekła zapłakana Kasia. W pomieszczeniu znajdowały się kolejne drzwi. Kuba, zerkając na na mapę uznał, że prowadzą one do sypialni. Szybko do niej wbiegliśmy.
            Sypialnia była ogromna. Znajdowały się w niej schody prowadzące na piętro. Nad łóżkiem wisiało zakrwawione lustro. Nagle z lustra wydostała się czarna ręka, która złapała Kubę i ciągnęła w swoją stronę. Niestety nie byłyśmy z Kasią na tyle silne, by uratować kolegę. Kasia przytuliła mnie i powiedziała :
            - Musimy ich znaleźć za wszelką cenę.
Wbiegłyśmy po schodach na piętro. Pomieszczeniem, które znalazłyśmy była łazienka. W wannie zamiast wody znajdowała się krew. W niej leżał martwy Mateusz. Nagle schody zaskrzypiały. Weszła po nich starsza kobieta. Miała czarne włosy i czerwone oczy. Była ubrana w czarną suknię. W dłoni trzymała nóż, którym zraniła Kasię w szyję. Na moich oczach umierała najbliższa mi przyjaciółka.
            - Poddaj się – powiedziała tajemnicza postać.
Wyrwałam jej nóż. Uderzyłam nim w szybę w oknie i skoczyłam w ostatniej chwili. Serce tłukło się, jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Nie tak to wszystko miało wyglądać …
            Na dworze panował mrok. Biegłam przez las, byle, jak najszybciej być w domu. Gdy wróciłam, mama zapytała, co się stało, ponieważ byłam cała zapłakana. Opowiedziałam jej całą historię.         
            - Musimy iść jutro na policję – powiedziała.
            - Wiem mamo. Kasia i Mateusz nie żyją, a Kuba jest uwięziony w lustrze!

            - Nie martw się córeczko. Wszystko się ułoży.

Skok życia - Ola Pastwa

,, Skok życia "
            Skoczyłam w ostatniej chwili, serce tłukło mi jak oszalałe, myślałam, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Nie tak to miało wyglądać, nogi po prostu odmawiały mi posłuszeństwa, gdyby nie delikatne pchnięcie w plecy straciłabym całe tygodnie przygotowań...
                Kiedy wuj Maciej stanął w drzwiach naszego domu, było wiadomo, że trzeba szykować się na jakieś nowe wyzwania . Maciej to starszy brat mojego taty, niespokojny duch, ciągle gna po świecie, a kiedy już wróci, to wymyśla różne, nowe zajęcia. Jego włosy są zawsze rozwiane tak, jakby łapał wiatr przygody, oczy łagodne i wesołe. Jest szczupły i żwawy, jego skóra wiecznie opalona dodaje mu urody. Ubiera się jak nastolatek, przez co wygląda na o wiele młodszego niż jest .
- Hej rodzinko, mam świetny plan - zawołał od progu .
- Super, opowiadaj - odrzekłam .
- Czy masz aktualne badania lekarskie, no wiesz te sportowe, co robiłaś na zawody jeździeckie.
- Mam, ale skoro potrzebne badania, to pewnie będzie coś ekstremalnego - powiedziałam przerażona pomysłem Macieja .
- Słuchaj, kiedy byłem w Indiach kopać studnie, poznałem chłopaka z Poznania, instruktora spadochroniarstwa, który chce nauczyć mnie skakać ze spadochronem - Maciej mówił bardzo szybko, bo kiedy był podekscytowany, to słowa same wylatywały mu z ust - pomyślałem, że byłoby super spędzić trochę czasu razem zanim wyjadę do Nepalu.
- Świetnie, ale raczej rodzice się nie zgodzą, wiesz jaka mama jest bojąca, a ojciec już na sam widok samolotu dostaje mdłości.
- Porozmawiam z nim, to jest duża szansa, przecież takie kursy są strasznie drogie, a my byśmy mieli darmowo, to ich przekona - powiedział wujek i pobiegł do ogrodu, gdzie byli rodzice. Następnego dnia  wczesnym rankiem jechałam z Maciejem na lotnisko. Byłam bardzo podekscytowana, wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy opowiem w szkole moim koleżankom, że skakałam ze spadochronem. Szliśmy pewnym krokiem w stronę samolotu. Miało być jak na filmach. Z zadumy wyrwał mnie głos Macieja.
- Hej koleżanko, pobudka, jesteśmy na miejscu.
Przywitał nas znajomy wujka i zaprowadził do jednego z hangarów stojących na lotnisku. Okazało się, że do skoków trzeba się solidnie przygotować i nie wystarczy jeden dzień .
- Wujku nie mówiłeś, że będę musiała zrywać się przez tyle dni o szóstej rano, przecież są wakacje - powiedziałam z wyrzutem. Maciej tylko się roześmiał - daj spokój, to będzie przygoda twojego życia, a zresztą rodzice zgodzili się pod warunkiem, że dostaniesz trochę w kość.
 - Dzięki za taką przygodę, ale skoro już tu jestem to podejmuję wyzwanie. - Odpowiedziałam trochę naburmuszona .
                 Po wielu dniach ciężkich treningów byłam gotowa do skoku mojego życia.
               Kombinezon nie był tak elegancki jak to sobie wyobrażałam na początku. Im bliżej podchodziliśmy do samolotu, tym bardziej ogarniało mnie dziwne uczucie. Do tej pory ćwiczyliśmy tylko na ziemi i różnych symulatorach. Wstydziłam się głośno przyznać do swoich uczuć, bo nasza grupa była sympatyczna, ale i bardzo ambitna.  Ściszyłam głos i powiedziałam:
 - Wujku, chyba nie dam rady.
Spojrzał na mnie tymi wesołymi oczami, ścisnął mi dłoń - dasz radę. Po wejściu do samolotu otrzymaliśmy ostatnie instrukcje.
 - Pamiętajcie, skaczcie nad wyznaczonym celem, nie opóźniać wyskoków, bo jak minie komuś kolejka, to nie będę zawracał, poza tym nie mam zamiaru szukać was po całej okolicy, waszym celem jest wielka łąka.
Kiedy samolot osiągnął odpowiednią wysokość, zaczęliśmy ustawiać się w kolejce do drzwi, które zostały otwarte. Do oczu napłynęły mi łzy - co ja zrobiłam, chyba zwymiotuję – pomyślałam. W tym momencie poczułam ucisk dłoni wujka:
 – Pamiętaj, będę zaraz za tobą, jesteś świetnie przygotowana. Piotr, drugi instruktor, skacze  przed tobą więc masz asystę.
W tym momencie zobaczyłam w oddali ziemię, chciałam się wycofać , ale już było za późno, poczułam delikatne pchnięcie i już było po wszystkim...

           Kiedy spadochron się otworzył, a lot wyrównał, uspokoiłam się i zaczęłam obserwować okolicę z lotu ptaka. Pola wyglądały jak małe kartki papieru pokolorowane na zielono i żółto. Las wydawał się małymi krzaczkami, zobaczyłam nawet jezioro, które było oddalone od mojego domu o ładne trzydzieści kilometrów, a z tej wysokości wyglądało jakby było blisko, ale najpiękniejsze było po prostu niebo i chmury, które w zachodzącym słońcu lśniły niczym różowe waty cukrowe. Błękit nieba powoli przeistaczał się w pomarańcz, a ja leciałam jak na skrzydłach. Choć skok nie trwał długo, zaledwie parę minut, to wrażenia były niezapomniane. Maciej miał rację, to był skok mojego życia, a wspólny czas spędzony na przygotowywaniach pozwolił mi jeszcze lepiej poznać mojego wujka.