poniedziałek, 9 lutego 2015

Wojna odbiera to, co najcenniejsze

Uczniowie klas trzecich pisali opowiadanie, które miało zrealizować powyższy temat. Wybrałam kilka tekstów i zachęcam do przeczytania. Ukazują m.in., że można różnorodnie interpretować to samo zagadnienie, wystarczy trochę inwencji, wiedzy i przede wszystkim - POMYSŁ.
Zachęcam do przeczytania zamieszczonych poniżej opowiadań:
Dziś a wczoraj
Wojna odbiera to, co jest najcenniejsze
Pociąg tragicznej przeszłości
Moja prywatna wojna
Wojenne dzieje ludzkości
Zatruta fontanna

Dziś a wczoraj

Rodzinne wspomnienia - historia prawdziwa. Opowiedziała Emilia Pic

Dziś a wczoraj
Wczoraj zadzwoniła do mnie moja ciocia - w rodzinie nazywana Musią. Okazało się, że ma dla mnie bardzo fajną propozycje, żebym razem z nią pojechała na  spotkanie Żołnierzy Światowego Związku Armii Krajowej. Bardzo się ucieszyłam, że akurat mi ciocia złożyła tą propozycję, nie mogła się już doczekać tego piątku, kiedy razem z nią pojadę do Warszawy i będę mogła poznać świadków czasów wojny, tych, których dotąd znałam tylko z opowieści. Cały tydzień spałam jak na szpilkach i czekałam na wyjazd. W końcu doczekałam się tego dnia. Nad ranem wsiadłyśmy z ciocią do ekspresu, który punktualnie wyruszył z Dworca Głównego w Poznaniu.
     Po chwili podróży ciocia zaczęła wspominać czasy wojny: „Najpierw ucieczka przed nacierającymi wojskami niemieckimi, potem powrót do domu w Gnieźnie. Kilka dni później nad ranem w mieszkaniu zjawili się niemieccy mieszkańcy Gniezna wraz z żołnierzami. Tak zaczęła się nasza wojenna tułaczka. Obóz przesiedleńczy, wyjazd do Piotrkowa Trybunalskiego. W końcu trafiliśmy do bardzo skromnego i zniszczonego mieszkania po Żydach. Nie było w nim ani wody, ani ubikacji, tylko wilgoć na ścianach i pluskwy. Niedługo potem starsza siostra Ewa chwyciła kontakt z Organizacją. Z czasem kierowała łącznością konspiracyjną oraz pracą kancelarii sztabu dywersji. Ja jako 15-latka zostałam łączniczką. W grudniu 1940 roku w pokoju, w półmroku, nie widząc twarzy dowódców, odebrano od nas przysięgę. Od tego czasu nazywano mnie „Małą”, a siostra przyjęła pseudonim „Emilia”. Niewielkie mieszkanie rodziców, w którym były dwa wejścia, idealnie nadawało się na punkt kontaktowy.”
W tym momencie chyba przysnęłam. W miejscu mojej cioci pojawił się wujek. Troszkę zdziwił mnie ten fakt, bo on od dawna już nie żyje. „…Mała i inne dziewczyny walczyły bez broni w ręku. Ja niestety się z nią nie rozstawałem i musiałem  nieraz jej użyć. Przed wojną ukończyłem Szkołę Oficerską, więc zasady walki nie były mi obce. Zaczęliśmy od zdobywania broni, potem broniliśmy ludność, wykonując wyroki na konfidentach i okupantach, niszczyliśmy dokumentacje wywozu Polaków na roboty oraz nadzoru rolnego. Paliliśmy tartaki, niszczyliśmy posterunki niemieckie, zaopatrywaliśmy partyzantów w lesie. W Boże Narodzenie 1944 roku odwiedziłem chorą matkę, po chwili aresztowało mnie Gestapo. Były przesłuchania, bicie, potem transport, w czasie nalotu pociąg zatrzymał się, wtedy udała się ucieczka. Parę dni później przeszedł front. I znów ucieczka, aresztowanie,  ukrywanie się”. W tym momencie ciocia obudziła mnie, mówiąc, że już połowa drogi do Warszawy i żebym tak nie chrapała, ale i tak dalej zasnęłam.
 Obok mnie usiadła nieznana mi postać.
- A Pan kim jest? – spytałam.
- Jestem Witold Pic, ale ty z pewnością nie możesz mnie pamiętać.  Moje życie zakończyło się w marcu 1943 roku podczas akcji przewożenia broni. Walczyłem w kampanii wrześniowej, później przez Węgry, Włochy, Francję przedostałem się do Anglii. Bardzo chciałem wrócić do Polski, by z bronią w ręku walczyć z wrogiem. Najszybsza droga wiodła przez szkolenie Cichociemnych. Do Polski zostałem zrzucony na początku 1943 roku. Wtedy poznałem łączniczkę, którą niedługo później poślubiłem. Mój niewielki oddział wysadził 3 pociągi Niestety, ostatnim razem odwrót nam się nie udał.  Trafiła  mnie śmiertelna kula, kiedy ranny osłaniałem odwrót przyjaciół, pochowano mnie w polu, przy drodze….
Obudziłam się, nie zdążyłam panu Picowi zadać nawet jednego pytania. Opowiedziałam cioci o snach, ona oczywiście wiedziała, kogo spotkałam i dodała: „Każdy z nich za swoje zasługi wojenne otrzymał Krzyż Virtuti Militari oraz Krzyż Walecznych”.  Pociąg właśnie zatrzymał się na peronie.

Po godzinie przyglądałam się grupie starszych ludzi. Trudno uwierzyć, jak pogmatwane były ich losy, ilu stracili przyjaciół, ilu zabili wrogów. Dziś mówią, że cieszą się wolnością swojej ojczyzny. 

Wojna odbiera to, co jest najcenniejsze

Czy we współczesnych czasach na pozór zwykła dziewczyna poświęciłaby swoje życie w imię Polski? - odpowiada Sara Sołtys.

                                                           „Wojna odbiera to, co jest najcenniejsze”
    Ledwo weszłam do zatłoczonego pociągu. Trzeba być szaleńcem, żeby wracać do domu w godzinach szczytu, szczególnie w niedzielę. Dobrze, jestem w pociągu, już jadę, nawet mam bilet, ale mądrą decyzją byłoby, gdybym zdecydowała się zająć jakieś miejsce. Przemierzam przedziały jak najszybciej, w końcu walczę o miejsce, na którym będę siedzieć przez pięć godzin, a może jak mi się poszczęści, to cztery. Co otwieram drzwi, to jakaś zwariowana rodzinka z trójką dzieci, które najwyraźniej nie mają ochoty przestać krzyczeć albo stare panie, które chętnie odmówią ze mną dziesiątkę różańca i pośpiewają psalmy. Nie, dziękuję, wolę odpocząć.
    Chwytam za uchwyt i przeciągam drzwi, spodziewając się najgorszego. Jakim zdziwieniem jest dla mnie, kiedy widzę, że to wnętrze ma zupełnie inny wystrój od pozostałych. Na oknie wiszą zaciągnięte zasłony w kolorze czerwonego wina. Natomiast pod nim umieszczony został drewniany stoliczek, a na nim mała kremowa lampa, która jest zapalona. Na siedzeniach, a właściwie na kanapach, które obite są materiałem w kolorze zasłon, siedzi starsza kobieta, jest sama. Jest ona ubrana w elegancki szary sweterek z aplikacją z pereł na dekolcie oraz w czarną, plisowaną spódnicę za kostkę, a pod ręką ma torebkę ze złotym łańcuszkiem. Zauważam, że płacze, gdyż trzyma w ręce materiałową chusteczkę z koronką. Siadam naprzeciwko niej, by ją obserwować. Jestem niesamowicie głodna, więc wyciągam moją bułkę z sałatą i serem owiniętą w sreberko. Zauważyłam, że odrywa się ona od swojego kawałka materiału i patrzy się ze zdziwieniem na moją bułkę, a raczej sreberko. Co w tym dziwnego? Może jest głodna? Pytam się jej:
- Potrzebuje Pani czegoś?
- Dziękuję, nie. Jedynie czego potrzebuję teraz to szczęścia - odpowiada z żałością w głosie.
Zainteresowała mnie, więc brnę w temat dalej.
- Co jest pani szczęściem?
Zrozpaczona patrzy się w martwy punkt i uśmiecha się do siebie, jakby to było coś oczywistego.
- Moja wnuczka.
No tak, to było oczywiste, każda babcia widzi szczęście w swoich wnuczkach.
- Jedzie pani do niej? – Zapytałam, będąc prawie pewną, że uzyskam pozytywną odpowiedź.
Szczerze? Kobieta właśnie zmarszczyła brwi i spojrzała się na mnie, jakbym zgrzeszyła, powiedziała coś złego.
- Ale ona nie żyje, kochanie.
W tym momencie zaczęła jej się trząść ręka i upuściła mokrą chusteczkę na podłogę. Zaczęła histerycznie płakać, nigdy nie widziałam aż tak zrozpaczonego człowieka. Nie mogłam w to uwierzyć, to na pewno nie do opisania, jak ona musi się teraz czuć. Już chyba wiem, dlaczego nie ma tu nikogo. Nikt nie umiał jej pomóc lub po prostu uciekał. Wszyscy uznawali ją za podstarzałą wariatkę. Ja chcę jej pomóc.
- Pragnę wesprzeć, ale podejrzewam, że nie chce się pani z tym dzielić z obcą osobą. Jeśli jednak uzna pani, że można mi zaufać, to proszę się nie krępować.
Myślę, że postąpiłam słusznie. Początkowo pasażerka nie odzywała się, jednak po jakichś dwudziestu minutach zdecydowała się zabrać głos.
- Moja wnuczka była sanitariuszką o pseudonimie „Inka”. Została umieszczona w więzieniu w Gdańsku jako więzień specjalny. Była bita i poniżana, ale mimo to odmówiła składania zeznań obciążających członków brygad wileńskich AK. 28 sierpnia 1946 została zabita. Oskarżenie było całkowicie absurdalne. Ince zarzucono osobisty udział w zastrzeleniu funkcjonariuszy UB i MO podczas starcia koło miejscowości Podjazy z oddziałem Łupaszki, a nawet wydawania rozkazów, pomimo że była jedynie sanitariuszką oddziału. Moja kochana Danutka, miała mieć dzisiaj 18 lat. Mimo, że zginęła w tak młodym wieku, to broniła honoru swojego i ojczyzny. Jestem z niej dumna.
Przytuliłam ją, tylko tyle jestem w stanie zrobić, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem, czy jestem we śnie, czy na jawie lub czy ta kobieta jest duchem, czy też człowiekiem. To nie jest ważne. Ważne jest zadać sobie pytanie: Czy we współczesnych czasach też na pozór zwykła dziewczyna poświęciłaby swoje życie w imię Polski?


Pociąg tragicznej przeszłości

Co pamięta serce - zastanawia się Agnieszka Baranowska.


Pociąg tragicznej przeszłości
            Sobota rano. Słyszę rozrywający uszy wrzask budzika. Wstaję. Idę się uszykować. Po jakiś 30 minutach zaspana zmierzam do autobusu. Wsiadam do pojazdu, potem przesiadam się na tramwaj. Zamykam zmęczona oczy… Wysiadam na przystanku „POZNAŃ GŁÓWNY”. Kroczę szybkim tempem przez szare i śmierdzące przejście podziemne. Wchodzę do Centrum Handlowego. Mimo wczesnej pory jest tu dużo wesołych i gadatliwych ludzi. Udaję się do części, w której mieści się dworzec. Patrzę na tablicę i przekonuję się, że za 4 minuty odjeżdża mój pociąg. Biegiem kieruję się na odpowiedni peron i wskakuję do pojazdu. Mój transport startuje. Chodzę wśród przedziałów i szukam wolnego miejsca. Znajduję je dopiero w pomieszczeniu zajmowanym przez siedmiu… harcerzy. Pytam się czy jest wolne, oni zgodnie kiwają głowami, że tak. Jeden z nich, wysoki blondyn, pomaga mi włożyć moją walizkę na wysokie raszki. Dziękuję mu i zajmuję swoje miejsce. Właśnie w tej chwili spostrzegam, że coś jest nie tak z tym pociągiem. Cały wygląda jak te, które widziałam w podręczniku od historii… były one chyba z lat 40 XIX wieku?! PKP schodzi na psy! Z tego głębokiego szoku wyrwali mnie moi współpasażerowie.
- Ładną dziś mamy pogodę. Podoba się pani?- rzekł chłopak z dziewczęcą buźką.
Popatrzyłam przez okno i dostałam następnego szoku. Za oknem świeciło wrześniowe słońce, a przecież 20 minut temu wyjechaliśmy z Poznania, w którym wydawało się, że cały świat pogrążył się w głębokim smutku. Nie można się dziwić, przecież dziś kolejna rocznica…
- Tak, bardzo ładna ta dzisiejsza pogoda - oznajmiłam z lekkim uśmiechem.
- Nie wiem czy to stosowne pytanie, ale powie pani nam dokąd się wybiera?- zapytał z zakłopotaniem mieszającym się z ciekawością na jego przystojnej twarzy.
- Nie, skądże. Jadę poszukać sobie mieszkania i załatwić kilka spraw związanych ze studiami. Rozpoczynam naukę na uniwersytecie.
- Pani jest studentką? My też w tym roku zaczynamy studiować. Właśnie wracamy  do domu z naszej górskiej wycieczki. Po drodze postanowiliśmy również zobaczyć w końcu ten piękny Poznań! - powiedział z entuzjazmem, a jego przyjaciele zajęci wspólnymi wygłupami mu zawtórowali.
„ Piękny Poznań”… serio?! Taki piękny to on nie jest, nie przesadzajmy. Właśnie w tej chwili chwyciła mnie migrena. Poinformowałam moich towarzyszy o zaistniałym fakcie, wzięłam tabletkę i poszłam spać. Obudziłam się dopiero, gdy pociąg zmierzał już do końca swojej trasy. Wstałam, pożegnałam się z chłopakami i poszłam do wyjścia. Zajechaliśmy na stację i otworzyły się drzwi. Gdy zeszłam ze schodków i ściągnęłam swoją walizkę, drogę przeciął mi mały chłopiec ubrany w kaszkiet i trzymający w ręku gazetę, którą wymachiwał niczym jakaś staroświecka babcia, swoim wachlarzem wykonanym w Dubaju, arcydziełem z lat 80, w upalny dzień. Nagle do moich uszu dotarł skowyt syren policyjnych i wrzaski ludzi. Co się dzieje?! Przecież dzisiaj nie jest 11 listopada. Rozpychając się łokciami, doszłam do kasy w celu zakupienia biletu na powrót. Była tu duża kolejka. O co chodzi? Wakacje się skończyły, a całe rodziny obładowane tabunami walizek czekały, nerwowo spoglądając na siebie. Usiadłam. Jestem zmęczona po podróży…
            Co?! Co to za dziwny język?! Niemcy… O co chodzi? Otwieram oczy i… na moją głowę pada deszcz. Zwracam swoją głowę do góry i… NIC. Dosłownie nic tam nie ma, widzę tylko granatowe niebo. Gdzie dach?! Patrzę, a tam żołnierze, ale nie polscy. Chwila, oni mają swastyki na mundurze?! Ten fakt mnie rozbudził. Dziwne to… Zrywam się z miejsca, zabieram walizkę i biegnę. Patrzę na ściany dworca. Wiszą na nich okropne fotografie. Rozstrzelani ludzie przed kamienicą, tortury w Oświęcimiu, dziewczynka płacząca nad ciałem matki… Biegnę i nie wiem, dokąd zmierzam. Słyszę huki, które rozrywają pozostałości budynku. Nagle widzę wyjście. Wychodzę na zewnątrz. Gdzie ja jestem? To chyba kaplica… Otwieram jej drzwi i moim oczom ukazuje się grupka, pogrążonej w nostalgii, młodzieży. Padam zmęczona na ławkę. Nikt mnie nie zauważył, jakbym była… niewidzialna. Przyglądam się każdemu po kolei. Nagle spostrzegam, że wśród żałobników stoi mój współpasażer z przedziału. To ten chłopiec z dziewczęcą buźką. Patrzę na ołtarz. Stoją tam dwa zdjęcia… jego kolegów, pamiętam ich! O, nie! Oni chyba nie żyją! Z twarzy młodzieńcza znikł uśmiech, pojawiły się w zamian blizny, te fizyczne i psychiczne. Wstałam. Chwiejącym krokiem zbliżam się do owej postaci. Zauważył mnie… zbliża się do mnie i mówi: „ Jak się podoba pani dzisiejsza pogoda?”. Z jego twarzy spływa kropla łzy. Spogląda w niebo i kontynuuje: „ Dla mnie to najgorsza pogoda, jaka była nad Warszawą. Ona płacze. Płacze nad Alkiem i Rudym”.
Nagle słyszę: „ PRZYSTANEK POZNAŃ GŁÓWNY”. Co? Chwytam walizkę i wybiegam z tramwaju. Strasznie boli mnie głowa. Znowu zasnęłam w komunikacji miejskiej… muszę chodzić wcześniej spać. Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego idę teraz przez szare i śmierdzące przejście podziemne, i płaczę z powodu, którego nie zna mój mózg, a pamięta serce. 



Moja prywatna wojna

Historia nauczycielką życia (Historia vita magistra est - rzekł Cycero) - to motto niewątpliwie przyświecało autorce kolejnego tekstu. Natalia Tarka napisała:


Moja prywatna wojna
Stary pociąg z sapaniem wtoczył się na peron. Było już dobrze po północy, kiedy biorąc walizkę, wchodziłam do przedziału. Kto to pomyślał, rezerwować bilet na środek nocy? Jednakże nie mogłam narzekać, to był jedyny sposób, żeby przed jutrem dostać się do domu.
            Wchodząc do przedziału, wrzuciłam bagaż na półkę i z ulgą oparłam się na sofie. „To tylko kilka godzin, nic się nie stanie, zdążysz” – mówiłam do siebie, jednocześnie nerwowo skubiąc skórki przy paznokciu. To, że bałam się pociągów, było faktem. Agata Christie wiele lat temu wpoiła mi lęk przed tego typu podróżami.
            Oparłam się o zagłówek, czekając, aż maszyna ruszy. Miałam nadzieję, że nie będę musiała siedzieć sama w przedziale, jednocześnie bojąc się, że usiądzie ze mną seryjny morderca, który mnie zastrzeli, gdy tylko wjedziemy do tunelu. „Opanuj się” – skarciłam sama siebie.
            Wtem drzwi się rozsunęły. Do przedziału weszła dziewczyna. Wyglądała na siedemnaście, może osiemnaście lat. Miała cieniutkie, sięgające do ramion blond włosy  i niesamowicie jasną cerę. Na płaszcz zarzuciła kolorową chustę. Położyła walizeczkę na półce i usiadła bez słowa naprzeciwko mnie. Pociąg ruszył.
            Po kilkunastu minutach zapomniałam całkowicie o mojej towarzyszce i zasnęłam. Nie wyglądała na taką, która mogłaby mnie zamordować.
 W snach pojawił się mój syn, krzyczał na mnie, łzy lały się z jego oczu. Trzymał za rękę swojego ojca, który się wyrywał, chciał odejść. A ja nie chciałam, żeby to robił. Nie chciałam, żeby odszedł, żeby złamał serca mojemu synowi i mnie.
Nagle z drzemki wyrwała mnie blondynka, nerwowo szepcząc, że musimy uciekać, że coś się dzieje.
            Szybko zerwałam się na nogi, wybiegłam, zapomniałam o bagażu. Idiotka, naczytałam się kryminałów, nawyobrażałam sobie, to teraz mam. Szary płaszcz dziewczyny trzepotał przede mną, kiedy przeskakiwała do drugiego wagonu.
            - Hej, zatrzymaj się – krzyknęłam, nie mogąc złapać oddechu. Ona odwróciła się i zniknęła w przedziale. Nie wiedziałam, co się dzieje, jednak dla bezpieczeństwa, wolałam być z kimkolwiek niżeli sama. Rozsunęłam drzwi.
            Sapnęłam ze zdziwienia. Na sofach siedzieli mężczyźni ubrani w mundury.
            - Co tu się dzieje – zapytałam – to jakaś gra, bal przebierańców?
Kobieta spojrzała na mnie smutno.
            - To nie jest gra. Chcieliśmy ci coś pokazać – wyszeptała – usiądź.
Posłusznie wykonałam polecenie, nadal zdezorientowana. Nerwowo obracałam obrączkę wokół palca.
            - Nazywam się Danuta Siedzikówna. Ten mężczyzna – wskazała na chłopaka o delikatnych rysach – nazywa się Tadeusz Zawadzki. Ci dwaj pozostali to Maciej Dawidowski i Jan Bytnar.
            Gdyby nie fakt, że mężczyźni wyglądali tak jak na zdjęciach, nie uwierzyłabym jej. Uznałabym ich za zwykłych przebierańców. Ale, Boże, przecież Alka, Rudego i Zośkę rozpoznałabym wszędzie – ci chłopcy byli dla mnie wzorem przez całe życie.
            - Ale jak… - dałam radę tylko wybąkać, przecież to tak czy inaczej było niemożliwe.
            - Joanno – odezwał się Zośka – nieprzypadkowo nas spotkałaś, Inka cię tu przyprowadziła, żebyśmy mogli opowiedzieć ci historię. Ale trzeba się spieszyć, w pociągu czai się Łowca Dusz. Złamaliśmy prawo zmarłych, przychodząc tutaj, a kiedy on nas znajdzie, odejdziemy bezpowrotnie.
            Westchnęłam krótko. Co tu się dzieje? Muszę wracać do domu, czeka na mnie mój Franuś, muszę się nim zająć.
            - Wiemy, że masz problemy. Ty znasz naszą historię, prawda? Wiesz jak z życiem pożegnało się każde z nas. Tym, co nam przyświecało, była lojalność, miłość, przyjaźń, byliśmy gotowi do poświęceń, rozumiesz?
            Pokiwałam głową. Alek, odchrząknął i podjął wątek.
            - Miałem dwadzieścia dwa lata, gdy pożegnałem się z życiem. Wiesz czego żałuję? Że nie mogłem pożegnać się z osobą, którą kochałem. Nie powiedziałem jej wszystkiego, co powinna ode mnie usłyszeć. Musisz pamiętać, że życie jest nieprzewidywalne, dlatego zawsze trzeba mówić, co się czuje, może nie być drugiej szansy.
            Pomyślałam o moim związku z Michałem, o naszym małżeństwie, o dziecku. O tym, jak zaczęliśmy się od siebie oddalać, okłamywać, coraz częściej milczeliśmy. Nie chwaliłam go, nie mówiłam jak bardzo go kocham i mu ufam. Teraz okropnie tego żałowałam. Tak bardzo chciałabym to naprawić.
            Następny odezwał się Rudy.
            - Doskonale też wiesz, jak ja zmarłem, Joanno. Poświęciłem się, ponieważ jedna śmierć jest lepsza od wielu. Czasami trzeba poświęcić siebie w różnych sprawach, nie stawiać na pierwszym miejscu własnych priorytetów, a myśleć o innych.
            Łzy zakręciły mi się w oczach. Znów pomyślałam o moim mężu. Zaniedbywałam go, praca była najważniejsza. Zebranie w firmie ważniejsze niż kolacja w domu. Nawet teraz – chociaż moje małżeństwo się sypało, ja jechałam na drugi koniec kraju w sprawach służbowych.
            - Tak bardzo żałuję – wyszeptałam cicho – ale boję się, że już nic nie da się naprawić.
            Inka podeszła do mnie i dotknęła delikatnie mojego ramienia.
            - Joanno. Spójrz na mnie. Wojna odebrała nam wszystko – miłość, przyjaźń, rodzinę, przyszłość, szansę na normalne życie. Nie pozwól, by twoja prywatna wojna zrobiła to samo. Walcz! Walcz o swoje, tak jak my to robiliśmy. Każdego dnia staraj się o lepsze jutro. Kochasz Michała, on ciebie także. Możecie jeszcze wszystko naprawić. Nie daj sobie odebrać tego, co dla ciebie najcenniejsze.
            Nagle coś załomotało w drzwi. Alek rzucił Ince zaniepokojone spojrzenie.
            - Musimy już iść, Joanno. Pamiętaj o tym, co ci powiedzieliśmy.
            Dziewczyna dotknęła mojego czoła, a ja zaczęłam tracić przytomność. Między zamykającymi się powiekami, w ostatnim momencie dojrzałam tylko jasny rozbłysk bieli. A potem już nic. Odpłynęłam.
            Obudziłam się, gdy już świtało. Pociąg wjeżdżał właśnie na warszawski peron. Spojrzałam w górę, żeby sprawdzić, czy nikt nie ukradł mi bagażu. Na szczęście walizka leżała na miejscu.
            Przypadkiem moje oczy spojrzały na drugą półkę, na której leżała kolorowa chusta. Wtedy dopiero ocknęłam się na dobre, przypomniawszy sobie zdarzenia ubiegłej nocy. Inkę, Alka, Rudego i Zośkę. To, co mi powiedzieli.
            Spojrzałam na zegarek, była ósma rano. Miałam pół godziny, żeby dotrzeć do sądu i porozmawiać z moim mężem. Powiedzieć, że bardzo mi zależy, kocham go
 i chcę spróbować jeszcze raz. Nie chcę dać się pokonać w swojej prywatnej wojnie.

            Kiedy tylko maszyna się zatrzymała, wybiegłam na peron, prosto na bitwę o moją przyszłość.

Wojenne dzieje ludzkości

Każda wojna odbiera to, co najcenniejsze. Dlaczego więc nierozerwalnie związana jest z rozwojem cywilizacji? Zagadnienie tropił Daniel Rogulski.

Wojenne dzieje ludzkości.
     Była już noc. Mgła otulała wszystko wokół. Stałem na peronie ubrany w czarny płaszcz i wysokie ciemne buty. Zimny, porywisty wiatr powiewał.  Było tak lodowato, że trząsłem się, a ręce ukryłem głęboko w kieszeniach. Przez mglistą pogodę prawie niczego nie było widać
     Oprócz mnie był tam jeszcze jeden człowiek. Stał tuż obok. Jemu też chłód dawał się we znaki. Przyszedł tu po to, żeby mnie odprowadzić. Zdążyłem wymienić  z nim kilka zdań, kiedy nagle rozbrzmiał krótki sygnał ostrzegający przed przyjazdem pociągu. Mężczyzna pożegnał się ze mną oraz podał mi dłoń. Szybkim krokiem opuścił stację. Bardzo mu się spieszyło.
Po krótkiej chwili przybył ciężki, stary pociąg. Inny niż reszta. Z piskiem zatrzymał się na peronie. Ogromne, potężne drzwi zaczęły się ociężale otwierać.  Gdy rozwarły się na  całą szerokość, cisza ogarnęła wszystko. Jakby był to pociąg œśmierci. Rozejrzałem się wokół, lecz nikogo nie zobaczyłem. Mgła była gruba i nie widziałem czy wyszedł ktoś z innych drzwi, ale zapewne bym usłyszał. Sapnąłem i po krótkim namyśle  wszedłem do pociągu.
     W œśrodku było głucho. Przez szybę obserwowałem oddalająca się stację. Bez namysłu ruszyłem przed siebie szukając dobrego miejsca, aby w spokoju odbyć podróż. Wszedłem do jakiegoœ wagonu. Był on prawie wyludniony. "Prawie", gdyż siedział w nim jakiś człowiek dziwnie ubrany. Miał na sobie starożytna zbroję. Wyglądał na zakłopotanego. Trzymał w ręce długą włócznię, sięgającą aż do samej góry. Był to chyba Aleksander III Wielki - Macedoński. Władca Macedończyków, tak właśnie wyglądał , kiedy ruszał na wielką kampanię. Podbił Grecję, Persów i część Azji. Dotarł nawet do Afryki. To ten strateg, który zreformował swą armię nowymi szykami i bronią. Właśnie zamierzałem go minąć, kiedy nagle pociągnął mnie za rękę i poprosił,  żebym usiadł przy nim. Zaciekawiony ulokowałem się tuż obok. On zaczął mi opowiadać:
  -Wiesz..., ja myślałem, że zjednoczyłem wokół siebie ludzi. Podobno wojna łączy człowieka z człowiekiem. Tyle rzeczy przeżyłem ze swoimi żołnierzami i byłem przekonany, że  są to moi przyjaciele - bracia. Dziesięć lat wspólnych wojen. Ale droga przez ogień, to samo zło. Nienawiść budzi nienawiść. Za wszystko odpłacili mi otruciem.
 Spojrzałem na niego, lecz nic nie powiedziałem. Odwróciłem głowę na bok, zamyśliłem się, po czym spojrzałem ponownie na niego, a tu jego już nie było. Miałem otwarte usta, gdyż chciałem się go o coś zapytać. Zwarłem usta i wstałem. Pomyślałem, że były to przewidzenia lub przysnąłem ze zmęczenia. Postanowiłem przejść dalej, do kolejnego wagonu. Tam spotkałem najprawdopodobniej Gajusza Juliusza Cezara. Odziany był w zbroję rzymską oraz miał przerzuconą przez siebie czerwoną płachtę. Ten cesarz wsławił się wieloma reformami w swoim kraju. Był znanym na całym świecie strategiem. Nie wyglądał na radosnego. Wydawało mi się, że chciał coś œpowiedzieć, więc usiadłem blisko niego. Ten wielki człowiek przemówił:
  -Stworzyłem wielkie silne państwo z wielką armią, której bał się każdy ród. Planowałem wielkie boje, strategie, dyplomacje, ale nie widziałem, co tak naprawdę dzieje się tuż przy mnie. Miałem przyjaciela Brutusa, a także senatorów, którzy podobno całkowicie mnie popierali. Okazało się jednak, iż ta krew którą przelałem, obudziła nowych wrogów. Ci wszyscy, najbliżej mnie, rzucili się, aby zabić swojego cesarza... mnie. Te wojny zabrały mi wszystkich .
  Wiele myśli przechodziło mi przez głowę. Ten człowiek równie nagle rozmył się i nic po nim nie zostało. Przeszedłem do następnego przedziału. Tam  schylony siedział pierwszy, wielki hetman, potężnej Rzeczpospolitej Polski. Był to Mikołaj Kamieniecki w zbroi husarza. To on właśnie przyczynił się do powstania oddziałów "Husarzy". Starał się wzmocnić polską armię. Nie przegrał prawie żadnej bitwy. Jak i wcześniej, przysiadłem się do niego. On rzekł mi tak:
  -Mimo, że potrafiłem prowadzić żołnierzy, to nie umiałem zarządzać własnym życiem. Zaniedbałem się strasznie. Miałem ogromne długi i prawie nikogo bliskiego. Prawie cały czas walczyłem. Nie dbałem o gospodarkę i zwykłych ludzi. Tak też umarłem sam, można powiedzieć zapomniany przez wszystkich.
  Jego krótkie słowa mówiły o cały życiu. O tym, że wszystkiego mieć nie można. Zawsze, każdemu czegoś brakuje. Po zniknięciu hetmana, ruszyłem dalej. W następnym przedziale odnalazłem Napoleona I Bonaparte, ubranego w swój słynny kaftan francuski. Cesarz Francuzów miał dziecięcą twarz. Był niski. To on podbił prawie całą Europę. Utworzył nowe państwa, zreformował swoje i obce ziemie. W rękach trzymał ołowianą figurkę armaty. Usiadłem koło niego, a on rzekł:
  -W jednych krajach byłem wybawicielem, a w drugich najeźdźcą i potworem. Kochali mnie żołnierze i ludzie zniewoleni przez moich wrogów. Siłą jednoczyłem innych. Tylko jednej rzeczy mieć nie mogłem - miłości. Kochałem przez całe życie jedną kobietę, ale to nie była miłość wzajemna. Ożeniłem się z nią, lecz kiedy wyjechałem na wojnę, poszła do innego. Moi generałowie nie byli lepsi. Patrzyli tylko na zyski. Jak większość tych marnych ludzi na świecie.
  Cesarz miał rację. Niektórzy ludzie patrzą na to, na  co nie powinni i tym się niepotrzebnie kierują. Jeśli to można nazwać w ogóle drogą życiową. W ostatnim wagonie pociągu znalazłem człowieka dobrze ubranego , z opaską na ramieniu. Na opasce był czarny hitlerowski krzyż na czerwonym tle. Osoba ta miała mały wąsik i ulizane włosy. Wszystko wskazywało na Adolfa Hitlera. Wielkiego najeźdźcę Europy. Wódz i kanclerz III Rzeszy, który uśmiercił miliony ludzi i miał w ręku całą Europę. Polityk i znakomity mówca. On powiedział mi to:
  -Chciałem zjednoczyć wszystkie narody na œświecie. Uwolnić œświat od ludzi nic nie znaczących, niebezpiecznych i groźnych. Moja strategia wydawała się doskonała, a armia niepokonana. Jednak..., zawsze wszystko się kończy. Nie miałem życia prywatnego. Wszystko było na pokaz. Żyłem tylko polityką. Starałem postępować dobrze, lecz nie zawsze mi wychodziło.
  Po tych słowach już go nie było. Ta cała trasa i rozmowy sporo dla mnie znaczyły.

     Wyglądając za okno spostrzegłem, iż było już rano, a mgła rozpłynęła się. Pociąg zbliżał się do stacji. Słyszałem pisk hamowania. Gdy już się zatrzymaliśmy, podszedłem do drzwi. One zaczęły się pomału otwierać. Wyjrzałem za nie, a tam ujrzałem pełno ludzi, którzy czekali właśnie na ten pociąg. Wyszedłem, a oni zaczęli w chodzić. Było ich pełno. Musiałem przedzierać się przez tłum. W tym zbiorowisku ludzi było coś dziwnego. Byli wśród nich żołnierze, oficerowie, politycy wojenni, stratedzy, generałowie, jacyśœ wojownicy z innych epok. Ludzie znani z dziejów świata, którzy przeżyli często  piekło na Ziemi. Gdy wyszedłem z tłumu udałem się prosto do wyjścia ze stacji.

Zatruta fontanna

I jeszcze jedno podejście do tematu. Zupełnie inne. Przenieś się, drogi Czytelniku, do świata fantasy, a poprowadzi Cię Jeremi Murek.

Zatruta fontanna
- To już koniec - powiedziałem - Nie ma sensu iść dalej. Wiemy, co tam zobaczymy.
Variavel spojrzała na mnie z irytacją
- Idziemy - odpowiedziała - Muszę zobaczyć, co stało się z moją siostrą.
- Zginęli. Zabiły ich albo demony, albo Inkwizycja, szukając ciebie! - złapałem ją za nadgarstek i zmusiłem, by spojrzała mi w oczy - Zobaczymy tam tylko spalone, na wpół zjedzone ciała! Wszyscy zginęli przez to, że ktoś rozwalił nam niebo! - krzyknąłem, nie dbając o to, czy coś może nas usłyszeć.
Moja towarzyszka spuściła wzrok. Puściłem ją, a ona odsunęła się i złapała lewą ręką za prawy łokieć.
- Przepraszam - mruknąłem - To nie tw...
- To jest moja wina. To ja zniszczyłam niebiosa i to ja sprowadziłam na nasz świat demony - powiedziała cicho
Spojrzałem w niebo. Było zielonkawe, pełne szarych chmur. W kilku miejscach chmury były "wsysane" tworząc coś na kształt wirów. Mimo iż słońca nie było widać, było jasno jak w dzień, z tą różnicą, że wszystko wyglądało na trupioblade, a zwłaszcza prawie biała skóra Variavel.
Wszystko zaczęło się dwa tygodnie temu. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale przyszła do mnie wtedy, prosząc, bym ją zabił. Naturalnie, nie spełniłem prośby, ale i tak byłem zdziwiony, że w ogóle się do mnie odezwała. Od kilku miesięcy pogrążona była w głębokiej depresji i popełniła dwie próby samobójcze. Niestety, żadna z nich się nie powiodła. Niestety, ponieważ gdyby któraś z tych prób powiodłaby się, przeżyłoby kilka miliardów osób więcej. Dlaczego więc jej teraz pomagam? Dlaczego staram się być dla niej miły?
Być może dlatego, że to przeze mnie popadła wtedy w depresję. Dlatego, że ja wydałem ją w ręce Inkwizycji. To przeze mnie ją torturowali, i to przeze mnie w desperacji rozdarła niebo.
A mimo to wciąż mi ufa, jeżeli kiedykolwiek, komukolwiek ufała.
Pozostaje pytanie.
- Czy zniszczenie niebios to w końcu jej wina, czy moja? - powiedziałem na głos
Nawet na mnie nie spojrzała. Burknęła tylko:
- Oczywiście, że moja. Jak zawsze. Ty nie miałeś z tym nic wspólnego.
- Skoro tak twierdzisz... - powiedziałem
Odczekałem chwilę
- Może już pójdziemy? Nie powinniśmy tu siedzieć tak długo. Demony mogą być blisko. Mogą nas wywęszyć. - zaproponowałem
 W końcu odwróciła głowę. W jej bardzo dużych srebrzysto-niebieskich oczach malował się smutek. Skinęła głową.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo podkrążone ma oczy. Zaniepokoiło mnie to.
- Variavel? Kiedy ty ostatnio spałaś? - zapytałem
- Pytasz mnie o to, kiedy ostatni raz leżałam w łóżku, czy kiedy ostatni raz przespałam noc?
- O obydwa.
- Ostatni raz leżałam w łóżku zanim... zanim trafiłam do Inkwizycji - zadrżała na jej wspomnienie
- A kiedy ostatni raz przespałaś całą noc?
- Chyba zanim zaczęłam mieć widzenia, czyli... kilka lat temu. Od tamtej pory najdłużej spałam około czterech godzin.
Potknęła się o kamień leżący na drodze. Złapałem ją, zanim upadła.
- Kiedy ostatni raz spałaś te cztery godziny?
- Kilka dni temu...
- Idź spać - poleciłem - ja stanę na warcie.
- A co, jeżeli nas znajdą? Co wtedy zrobisz?
- Spanikuję - zażartowałem. Jak zwykle nie zrozumiała mojego poczucia humoru
- Idź spać - powtórzyłem
Posłała mi dziwne spojrzenie, na wpół wdzięczne, na wpół wściekłe.
Położyła się na dnie pobliskiego leja i momentalnie zasnęła. Dlaczego tutaj? Dlaczego nie w jakiejś pustej kamienicy? Nie wiem. Prawdopodobnie dlatego, że moglibyśmy "obudzić" zwłoki lokatora. W tej części miasta życie skończyło się wraz z nadejściem pierwszych demonów.
 Westchnąłem i usiadłem obok Variavel. Pogłaskałem ją po twarzy, pogładziłem jej bliznę na policzku. Odgarnąłem jej z czoła jej długie czarne włosy.
- Dlaczego tu siedzę? - pomyślałem - Dlaczego nie mogę jej zostawić? Czemu ona nie odejdzie w swoją stronę?
- Ach Variavel, Variavel... - szepnąłem - Co mam z tobą zrobić, moja piękna?
Wtedy przyszedł mi do głowy szalony pomysł. W sumie dlaczego nie? Nie wiadomo jak długo będę ją jeszcze widział...
Podczas mojego szkolenia na inkwizytora uczyłem się nie tylko jak skutecznie topić i zabijać magów takich jak moja towarzyszka... Ale też sztuki czytania ludziom w sercach i umysłach. Mój były mentor wolał wydobywać zeznania wśród odgłosów tortur, niż w ten prosty i łatwiejszy sposób.
Położyłem więc rękę na czole Variavel i zacząłem szeptać wymagane formułki. Kiedy tylko zajrzałem w jej myśli, cofnąłem rękę. Nie byłem przygotowany na taką ilość bólu. Jej przeszłość naznaczona była cierpieniem, zarówno jej, jak i innych. Nie próbowałem ponownie. Dlaczego?
Po prostu nie chciałem na własne oczy widzieć tego, co ona doświadczyła. Poprosić ją potem żeby mi o tym powiedziała, narazić na przeżywanie tego jeszcze raz - wydało mi sie lepszym pomysłem. Pozostaje czekać aż się obudzi. Odszedłem kilka kroków i usiadłem na stercie gruzu. Rozejrzałem się po uliczkach. Nic się nie działo. Po chwili zapadłem w sen.
Obudził mnie krzyk. Krzyk pełen bólu i rozpaczy, niewątpliwie należący do Variavel. Wstałem i podszedłem do niej.
- Złe sny, co? - zadrwiłem
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Dyszała ciężko.
- Idzie tu. Mój ojciec tu idzie...
Zaskoczyła mnie. Zawsze mówiła, że jest mieszka w sierocińcu, co nie jest zjawiskiem niespotykanym wśród elfów.
- Twój ojciec? Mówiłaś przecież, że jesteś sierotą.
- Wolałabym być... - westchnęła
- Rozumiem, że czasem mogliście się kłócić... Ale żeby życzyć mu śmierci? Co takiego on zrobił? - zapytałem
Wyraźnie się zirytowała. Odsunąłem się trochę.
- Il. Il Maleficante jest moim ojcem.
Kompletnie osłupiałem. Nie wiedziałem, że mój były mentor miał córkę. A już zwłaszcza, że jego córka jest magiem.
Il Maleficante jest znany z okrucieństwa. Jeżeli znaleźlibyśmy ludzi powieszonych na latarniach, zdziwiłbym się. Uznałbym się, że złagodniał, i przestał stosować resztę swoich sposobów na egzekucję. Spokojnie można by u niego stwierdzić kilka chorób psychicznych.
Wyjaśnia to też, skąd Variavel ma bliznę na policzku. Był wtedy pijany?
- Czyli... Ile miałaś lat, kiedy uciekłaś? - za oczywiste uznałem, że uciekła, ponieważ inaczej, jej kości już dawno bielałyby w słońcu.
- Sześć - odpowiedziała - Uciekłam tego samego dnia, kiedy zabił moją matkę.
- Jak udało ci się uciec? - to pytanie nie dawało mi spokoju. Na ucieczkę od Ila istniała tylko jedna metoda - śmierć.
- Był pijany... I to bardzo. Nie chcę o tym mówić. Powiem ci tylko, że od tamtej pory nieco rzadziej ukazuje twarz - uśmiechnęła się lekko.
- Cóż... Jeżeli on tu idzie... A idzie? – zapytałem.
W odpowiedzi skinęła głową
- To powinniśmy już ruszać - dodała
W milczeniu sunęliśmy pustymi ulicami. Kwadrans później przystanąłem
- O, ho... - mruknąłem
- Co się stało? - zapytała moja towarzyszka spoglądając mi przez ramię
Wzkazałem na ziemię.
Leżał tam człowiek. Był martwy. Nie zginął jednak z przyczyn naturalnych, ale nie zginął też od noża. Ten człowiek był od żeber w dół ogryziony do kości.
Niedaleko leżeli inni.
Niektórzy całkowicie spaleni, inni nadjedzeni.
Dzięki naukom Ila traktowałem te ciała jak kamienie, jak worki rzucone na drogę. Czasem któreś pękało pod naciskiem buta. Szedłem wtedy dalej, nie patrząc pod nogi. Z ciał nie unosił się jeszcze smród rozkładu, więc przyjąłem, że zginęli najwyżej przedwczoraj. Czyli niektórzy przeżyli pierwszy atak demonów. Może jeszcze  natrafimy na ocalałych.
Varaivel w pewnym momencie padła na kolana i zaczęła szlochać. Spojrzałem na nią. Dlaczego ona jeszcze żyje? Dlaczego uciekamy? Dlaczego jej nie zabiję? Wyświadczyłbym jej przysługę...
Podszedłem do niej i chwyciłem ją za ramię. Mocno. Spojrzała mi w oczy. Miała rozpacz na twarzy.
- Zabij mnie. - poprosiła - Zabij mnie teraz. Wyświadcz światu tę przysługę... Pomścij go.
Czyżby czytała mi w myślach? Najwyraźniej tak. Puściłem jej ramię. W moim ręku błysnął nóż. Nie mam pojęcia skąd się tam wziął. Zatrzymałem go centymetry od jej gardła.
 - Zrób to. - powiedziała - Zrób to teraz.
Ma rację. Dlaczego tego nie zrobię? Dlaczego nie mogę tego zrobić?
Ponieważ... Kocham ją.
Uświadomiłem sobie to dopiero w tej chwili. Cofnęłem nieco rękę i wbiłem nóż w jej łydkę.
Zawyła. Otarłem nóż z krwi i schowałem go. Oddarłem nieco dolnej części jej szarej spódniczki. Prowizorycznie owinąłem materiałem jej łydkę (opatrunki nigdy nie były i nie będą moją mocną stroną). Pomogłem jej wstać i otoczyłem ją ramieniem, by nie upadła.
- Dlaczego mnie nie zabiłeś? Dlaczego tego nie zrobiłeś? - zapytała z jawnym wyrzutem w głosie.
- Ponieważ nie potrafię. Nie mogę cię zabić. Nie umiem się zmusić do...
- Zabijasz innych, których winy nie są ci znane, podczas gdy wiesz co jest moją zbrodnią, i jest ona o wiele większa niż ich grzechy razem wzięte, i nie potrafisz mnie zabić?
- Nie zabijam ich z własnej woli, a już na pewno nie proszą o śmierć - zamknąłem temat.
Sunęliśmy dalej martwymi ulicami. Pół godziny później zapytałem:
- Skoro pragniesz śmierci, do dlaczego sama jej sobie nie zadasz?
Spuściła wzrok
- Nie potrafię. - odpowiedziała
- Już dwukrotnie byłaś blisko. Kiedy rozcięłaś sobie żyły, mało brakowało, a zostałabyś trupem. Dlaczego nie umiesz tego powtórzyć?
- Coś we mnie... Nie chce śmierci. Jednocześnie chcę umrzeć i uciekam od tego.
- To dlaczego nie poczekamy na twojego ojca? On z przyjemnością załatwi to za ciebie?
- Nie chcę umrzeć gotowana we wrzącym oleju.
Potem umilkła i nie odzywała się więcej.
Skoro tak jej wola...
Poczułem mocne uderzenie w potylicę. Puściłem Variavel i przejechałem  ręką po karku. Poczułem coś mokrego i ciepłego. Siły mnie opuściły. Osunąłem się na ziemię. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, była moja dłoń zaciśnięta, jak imadło na nadgarstku mojej towarzyszki. Potem zapadła ciemność.
Obudziłem się w wygodnym łóżku. Obok mnie na stoliku nocnym stał parujący kubek z kawą. Usiadłem na łóżku. Sięgnąłem ręką karku, nie wyczułem ani bandaża, ani krwi.
A więc to wszystko sen. Variavel nie prosiła o śmierć, a sądząc po stanie w jakim był pokuj, do zniszczenia niebios także nie doszło. Czułem się wspaniale, jakby ktoś wpompowywał we mnie euforię.
Zza gobelinu wiszącego na ścianie dobiegł mnie niski i ponury głos mówiący:
- Akn'e suim erte, Akn'e nar wuth, falken Yi,
 it sag it shrik ver Ya ves.
- Wyklęta z rodziny, przeklęta przez swoich, zniszczy niebiosa,
i cień i ogień na świat  sprowadzić - powiedziałem i spojrzałem w tamtą stronę.
 Z otworu w ścianie ukrytego za gobelinem wyszedł Il Maleficante.
Zerwałem się z łóżka i ukłoniłem się. Mój były mentor gestem nakazał mi wstać i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją, a wtedy powiedział:
- To nie był sen.
Puściłem jego rękę. Wykrzywił wargi w pogardliwym uśmiechu i zaczął krążyć po pokoju.
- Wszystko co ci powiedziała jest prawdą. Naprawdę Variavel jest moją córką, i naprawdę uciekła z domu.
- Kto mnie ogłuszył? Gdzie ja jestem? - zapytałem
- Jesteś w tymczasowej kwaterze Wielkiego Inkwizytora, w elfickim getcie, a ogłuszyłem cię ja. Następnie runami wyleczyłem swoją ranę, tak, byś po przebudzeniu myślał, że to wszystko ci się przyśniło. - odpowiedział
- Po co?
- Sam zadaje sobie to pytanie.
Spojrzałem na podłogę. Leżał tam kawałek materiału, którym wcześniej opatrzyłem nogę mojej ukochanej.
- Co się z nią stało?
- Zajęliśmy się nią. Żyje - dodał widząc moje uniesione brwi.
- Gdzie jest?
- W piwnicy sierocińca, niedaleko stąd.
Odetchnąłem z ulgą i ukłoniłem się mentorowi jeszcze raz.
Wyszedłem z budynku i obróciłem się. Z zewnątrz nie wyglądał już tak efektywnie. Lewa część budynku została całkowicie zrównana z ziemią.
Jak wszystko.
Elfickie getto ucierpiało odrobinę mniej niż reszta miasta. Nieliczni przeżyli zarówno atak demonów, jak i nadejście Inkwizycji. Teraz te niedobitki wałęsały się przy wraku zeppelina, usiłując coś z niego wyciągnąć. Nikt z załogi sterowca nie przeżył. Ich ciała leżą przed zatrutą fontanną. Twarze wykrzywione w przedśmiertnej trwodze, kiedy zeppelin stanął w płomieniach...
Nienawidzę jej za to.
Mijam kolejne budynki, dochodzę do sierocińca, w którym wychowała się Variavel. Zdumiewające, że jeszcze stoi. Niewiele tak dużych budynków przetrwało. Wszedłem do środka.
Posadzka była wyłożona czarno-białymi kafelkami. Dlaczego zwróciłem na to uwagę? Co mnie tak fascynuje w tych kafelkach?
Ze ściany ściekała na nie krew.
Wyciągnąłem rękę, chcąc ją zetrzeć. Dotknąłem ściany. Krew nie istniała. Widziałem ją, widziałem jak przepływa mi przez dłoń, ale... nie czułem jej.  
Coś tu było. Coś czego oczy nie widzą, ale istnieje. Coś tu jest i bawi się moim umysłem.
Zamknąłem na chwilę oczy.  Skupiłem się na Niczym.
Ocknąłem się chwilę później. Krew znikła.
Wszedłem po schodach na piętro, i rozejrzałem się. Po chwili znalazłem to, czego szukałem. Skręciłem w lewo i zapukałem.
Otworzyła mi elfka, na oko po czterdziestce. Brązowe włosy upięła w ciasny kok.
- Tak? - zapytała
- Dzień dobry - powitałem ją - Pani jest dyrektorką tego sierocińca?
- Tak. - odpowiedziała - Czym mogę służyć?
- Czy może.... Czy może mi pani opowiedzieć o Variavel? - zapytałem
Zdziwiła się
- Co dokładnie chce pan wiedzieć?
- Może mi pani powiedzieć, jaka była w dzieciństwie?
- Była elfką. To powinno panu powiedzieć wszystko o jej przeszłości.
- Na pewno? Nie wydaje mi się, by była taka jak inni.
- W istocie. Nie była taka. - policzki lekko jej poróżowiały - Trzymała się od rówieśników z daleka. Była  bardzo samotna. Całymi dniami przesiadywała w swoim pokoju, lub snuła się bez celu po korytarzu. Próbowałyśmy przekonać ją,  by powiedziała co się stało. Milczała jak grób. Wezwaliśmy lekarza na miarę naszych możliwości.
-  Po co? - przerwałem - Dlaczego się nią zajmowaliście?
- My tutaj dbamy o swoich podopiecznych. Skromnie jak skromnie, ale jednak jakoś.  Nie jesteśmy tacy jak wy, ludzie. Co prawda starzejemy się, i umieramy jak wy, ale jednak jesteśmy inni. I dlatego nas nienawidzicie.
- I co z tym lekarzem? - przerwałem po raz drugi
- Przyszedł, spróbował cos zrobić i wyszedł. Tak samo, jak następny.  Zaczęli faszerować ją pigułkami - tylko straciła na wadze. Przyszli jeszcze raz i przypisali mocniejsze leki. Stanęła na progu śmierci. Niedługo potem zapadła w śpiączkę. Spisaliśmy ją na straty. Wyrzuciliśmy ją na ulicę...
- Wyrzuciliście ją na ulicę? - nie dowierzałem własnym uszom
- Tak - zaczerwieniła się juz całkowicie - Dbamy o nich jak tylko możemy, ale niestety nie umiemy zajmować się tymi w śpiączce. Była niemal jak martwa, a my nic nie mogliśmy na to poradzić. Nie mogliśmy też jej zostawić, ponieważ kończyły nam się wolne miejsca. Przybywali imigranci z Europy, głównie z dawnej Polski - tym najbiedniejszym nie udawało sie wyżyć. Większość ich dzieci trafiała do nas.  Na szczęście Variavel obudziła się po kilku dniach na ulicy. Wróciła do nas. Kiedy nieco odżyła, zaczęła rysować.
- Co rysowała? - zapytałem
- Różne rzeczy. Przeważnie klucze, zegary, czasem to co mamy teraz - wzdrygnęła się. - Później zaczęła się odzywać, choć do tej pory nie mówi zbyt wiele. W końcu, trzy lata temu, w sześćdziesiątym trzecim, wyjechała do Polski, gdzie znalazła pracę jako służąca.
- Mając trzynaście lat?
- Tak. Czasem się zdarza. - odpowiedziała
- A czy nie wybuchło tam wtedy powstanie?
- Ano tak. Wybuchło.  I ona w nim uczestniczyła. Wróciła w zeszłym roku.
- Czy mogę pani powiedzieć dwie rzeczy na jej temat, których pani nie wie? - zapytałem
Pokiwała głową
- Jej ojcem jest nasz szanowny egzekutor, wymierzający tutaj sprawiedliwość. Ten który cały czas chodzi w kapturze.
- Il? - zdziwiła się
Kiwnąłem głową i dodałem:
- Stąd ma też bliznę na policzku. I jeszcze jedno. To... to ona zniszczyła niebo. To ona rozpętała wojnę z demonami.
Osunęła się na ziemię. Mimo woli zachichotałem, i zszedłem po schodach. Krew na kafelkach nie istniała. Zszedłem jeszcze niżej, do piwnicy. Przy drzwiach natknąłem się mojego kolegę, wraz z którym dołączyłem do Inkwizycji. Pamiętam, że aby udowodnić swoją wierność odciął sobie język. Ja nie posunąłem się do aż tak drastycznych kroków.
Uścisnąłem mu rękę i poprosiłem, by otworzył drzwi. Skinął głową i włożył klucz do zamka.
Wszedłem do prowizorycznie urządzonej celi. Odsłoniłem okno (piwnica była dość płytko wkopana w ziemię, więc część wystawała nad bruk) i podszedłem do Variavel skulonej w kącie. Na mój widok zadrżała.
- Hej - powiedziałem - Nie bój się. To ja.
Miała pokaźnych rozmiarów rozcięcie na czole. Cała była poobijana, w kilku miejscach ranna, ale nie tak by zmarła od ran. Na to trzeba zasłużyć.
- Kto cię tak urządził? - zapytałem - Il?
- Nie... - odpowiedziała - on przyjdzie później. Dopiero on ma być moim katem.
Zadrżała ponownie. Dotarło do mnie jak tu zimno
- Czemu tu tak zimno?
            - Sześć lat temu, w tym pomieszczeniu zmarła dziewczynka. Po prostu weszła tu, bawiąc się w chowanego, i ktoś... ktoś zamknął drzwi na klucz. Znaleźli ją kilka tygodni później. Martwą.
- Na Boga... - powiedziałem
- Po co mi to było? - zaszlochała - Po co to zrobiłam? Dlaczego zniszczyłam niebo? Dlaczego przeze mnie ludzie zmieniają się w zwierzęta?
Domyśliłem sie że nie chodziło jej o zmianę kształtu na zwierzęcy.
- Dlaczego stąd nie uciekniesz? - słowa same cisnęły mi się na usta. Psiakrew. Nie to chciałem powiedzieć.
- Nie chcę - powiedziała - Nie zasługuję na życie.
Przytuliła się do mnie. Dotarło do mnie, że muszę zrobić to teraz.
- Nie bój się - szepnąłem - Jesteś tu ze mną. A ja zawszę będę z tobą.
Pocałowałem ją. Po raz ostatni chciałem wyrazić jej swoje uczucia. Chciałem, by czuła się choć przez chwilę szczęśliwa.
Nie obrywając ust od jej warg, pogłaskałem ją po twarzy.

A następnie pchnąłem ją nożem pod żebra.